niedziela, 29 sierpnia 2010

Jak czas płynie na Łynie

Spływaj! — tak mówi mi wiatr, gdy płynę sama kajakiem po Łynie. Nie daję się, wiosłuję i wiem, że Łyna to rzeka, na której nie można się nudzić. Po co więc szukać atrakcji, po co wbijać się na zatłoczoną Krutynię? Na Łynie czas tak samo płynie!


Wieje, strasznie wieje. Słońca niewiele, niebo zasłonięte chmurami. Pogoda pod psem — tylko deszczu brakuje, ale na szczęście nie pada. Jeszcze? Pojawiam się w umówionym miejscu — na moście w Bartągu. Zaraz dziesiąta, mam dołączyć się do grupy płynącej z Rusi. Ale niestety następuje szybka zmiana planów, bo grupa nie płynie. Mam sama wiosłować?
Kajak przywozi pan Adam, który tłumaczy, jak zachować się na wodzie. — Jak będzie pani miała dość na Brzezinach, proszę dać znać — mówi z uśmiechem. — Przyjadę, wyłowię.
Mam mieć dość? Nigdy w życiu! Łyna to nie Amazonka, więc muszę dać radę — mimo iż to mój pierwszy kajakowy raz na rzece. Wcześniej wiosłowałam tylko po jeziorach i zawsze w towarzystwie — na cztery ręce, na dwa wiosła.


Walka z wiatrem
Wsiadam w dwuosobowy kajak i ruszam. Trzciny szumią, woda płynie w miarę spokojnie. Gdyby nie wiatr, usłyszałabym śpiew ptaków. Po prawej mijam jakieś gospodarstwo i wpływam między pola i łąki. I tu zaczynają się schody. Nic mnie nie osłania — żadne drzewo, żaden dom. Nic! Wiatr daje mi popalić i ściąga kajak w bok. Ale nie daję się, zaciskam zęby i wiosłuję ile sił w rękach. Raz mi się udaje, innym razem powiew jest na tyle silny, że wpływam w trzciny — a to bokiem kajaka, a to dziobem. I tu zaczynają się schody, bo wiatr hula tak bardzo, że obraca mnie tyłem do nurtu. Muszę się jakoś „postawić do pionu” — znów zaciskam zęby i manewruję wiosłami. Już wiem jak don Kichot walczył z wiatrakami... Jestem jednak lepsza — udaje mi się! Znów płynę do przodu!

Wodna serpentyna
Wiatr wchodzi w zmowę z zakolami rzeki, których do Brzezin jest wiele. Ciągle zawijasy — w lewo, w prawo. Łyna to serpentyna! I już jestem w ogródku na Brzezinach, już witam się z gąską, a tu kolejny „zakręt”. Ile mi zajmuje przepłynięcie zaledwie 3,5 km? W takich warunkach grubo ponad godzinę... Ale za to widoki piękne — malownicze drzewa, lasy w oddali — o Warmio moja miła! Natrafiam też na zatopiony telewizor w całkowicie bezludnym miejscu. Kto go tu wyrzucił? A może nurt Łyny go tu przywiódł? Potem wpadam kajakiem na martwego dzika, który — na moje oko — nie nie mógł wyjść z rzeki i tak został. W tym miejscu — przy pięknym drzewie — nurt szalenie ściąga w bok. Dlatego nie dziwię się, że ląduję w trzcinach. Obok pana dzika...


Na leżąco
Dobijam do Brzezin. Tam czeka na mnie Paweł, fotoreporter. — Co tak długo? — dziwi się. — Czekam na ciebie i czekam. Nie masz dość?
Nie mam, płynę dalej. Tym bardziej, że przestaje wiać, bo przecież wokół domy i drzewa. Spokojnie dobijam do centrum Olsztyna — mijam most na Tuwima, a potem na Obrońców Tobruku. Tu niespodzianka, bo tuż za mostem ciągnie się bardzo nisko osadzony ciepłociąg. Trzeba położyć się w kajaku, aby nie nabić sobie guza. Potem płynę między brzegami zasypanymi przez butelki i śmieci. Oj, nie jest ładnie. Drodzy olsztyniacy, do śmietnika za daleko? Łyna nie rozpuszcza śmieci... chociaż mogłaby. Jak się wpływa do miasta, woda staje się mętna, a momentami brzydko pachnie. To za sprawą cwanych odpływów ścieków, które co jakiś czas rzucają się w oczy. Fu!

Łapak na koniec
Paweł ma mnie łapać na starówce, ale jestem od niego szybsza. Dziwi się, kiedy dzwonię spod mostu na Niepodległości. — Już dopłynęłaś? A co tak szybko? Zwolnij trochę!
Zwalniam, bo jest na co popatrzeć. Starówka widziana z koryta rzeki charakteryzuje się powykręcanymi konarami i przebijającymi się przez korony drzew zabytkami. I napisem na betonowym stoku przed mostem świętego Jana: FANY — META. I ludźmi, którzy patrzą na mnie jak na zjawę: o, kajak na Łynie! Fakt, to niecodzienny widok — Łyna nie jest aż tak modna jak mazurska Krutynia. Ale cudze chwalicie, swego nie znacie.


Spływ kończę w łapaku do kajaków usytuowanym na lewym brzegu rzeki — tuż przy zamku. Bilans: przepłynęłam 9 kilometrów, walczyłam z wiatrem, zwiałam Pawłowi i... nawet nie spłynęłam potem. A w dodatku to był mój pierwszy raz na Łynie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz