niedziela, 13 czerwca 2010

Bajor: Nie upijam się w pracy

— Nie ma osoby, która przechodzi koło mnie obojętnie — twierdzi Michał Bajor. — Jestem romantykiem, ale żyję w dość okrutnym świecie...


Michał Bajor to jest gość. Dojrzałam do jego artystycznej opowiadania o świecie i jego piosence innej od wszystkich. Ilu lat potrzebowałam? Oj... Michała nie można słuchać. W niego trzeba się wsłuchać i... wysłuchać.

Urodził się pan 13 czerwca. Jest pan przesądny?
— Trzynastka to moja szczęśliwa cyfra. Najszczęśliwsza!

A jest pan przesądny? Pamięta pan jakiegoś pecha, który... nie może wyjść z głowy albo zaważył na pana życiu?
— Może trochę jestem przesądny, ale nie tyczy się to trzynastki. W życiu mam szczęście, a pechy związane są z techniką. Ale przy dzisiejszych, coraz mniejszych dyspozycyjnościach sprzętu, to normalne dla wszystkich.

Kiedyś chciał pan zostać aktorem, a częściej występuje pan na scenie w innej roli...
— Moja rola to Michał Bajor. I nie ważne, co robię w danym momencie. Uważam, że jestem znakiem wywoławczym jakości na tak albo na nie. I to jest najwspanialsze — to, co może osiągnąć artysta.

A dlaczego na nie?
— Bo każdy może mieć swoje zdanie i ja to szanuję. Nie ma osoby, która przechodzi koło mnie obojętnie. I to jest najfantastyczniejsze uczucie spełnienia artystycznego!

To rzeczywiście ma pan szczęście! A gdyby się panu nie udało?
— Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, bo zawsze chciałem zostać artystą.

Nie marzył pan, by zostać strażakiem?
— Nie, zawsze ciągnęło mnie w stronę sceny, teatru, tańca, śpiewania i grania. Nie było w moim życiu dziecinnym innych marzeń poza tym, aby być przywódcą dusz.

I był pan — chcąc nie chcąc — przywódcą Neronem w filmowym „Quo vadis”!
— Ale to rola!

Ale dowodzi, że ma pan szczęście.
— A tak, bo zrealizowałem wszystkie swoje zamierzenia zawodowe. W 99 procentach.

A jakie swoje przedsięwzięcie docenia pan najbardziej?
— Nie potrafię powiedzieć, jaką najbardziej lubię piosenkę, jaką płytę, jaką rolę. Ról zagrałem kilkadziesiąt, a piosenek nagrałem pięćset! To, jaką lubi piosenkę, mogą powiedzieć dwudziestoletnie artystki, które nagrały dopiero jedną albo dwie płyty. Albo ci, którzy dostali rolę w dwóch serialach. Natomiast ja, jako pięćdziesięciolatek, nie mam aż takiej szansy, aby sięgnąć w daleką przeszłość. Nie ma takiej możliwości. Nawet jak zapyta pani Marylę Rodowicz o swoją ulubioną piosenkę, zdziwiłbym się, gdyby odpowiedziała. Każdy z nas, który istnieje tyle dziesiątków lat, nie ma szansy wskazania tej a tej piosenki. Bo co by to oznaczało? Że inne utwory Bajor pyknął tak sobie czy pop prostu mu się trafiły? Tak może stwierdzić wynalazca, wskazując najlepszy wynalazek — ten, który dał mu najwięcej pieniędzy albo najwięcej ludzi z niego korzysta. Ja mogę jedynie powiedzieć, które moje utwory są pierwsze.

A co jako pierwsze utwierdziło pana, że się panu w życiu udało?
— To, że zacząłem się realizować od dziecka. Bo zacząłem wychodzić na scenę mając trzynaście lat.

To rzeczywiście trzynastka jest dla pana szczęśliwa!
— Początki były takie, jakie sobie wymarzyłem i kontynuuję je do dzisiaj. Coś sobie zamyślam, gdzieś dzwonię, spotykam się z producentem i powstaje kolejna płyta. I zagrałem Nerona. Chciałem zagrać w kinie i dostałem propozycję w kinie komediowym. Wystąpiłem z Fryczem i Figurą w „To nie tak, jak myślisz, kotku”. Nie wynika z tego, że pociągam jakieś losy. Wynika, że jestem osobą wiarygodną, punktualną, nie upijam się w pracy. Jestem spod znaku bliźniąt i jestem dość szalony — wbrew opinii, jaka panuje na temat mojego wizerunku, że jestem chłodny i stojący mocno na ziemi. Jestem romantykiem, ale żyję w dość okrutnym świecie i potrafię mieć oczy naokoło głowy. Wiem, jak uszczknąć sobie trochę miodu dla siebie, nie raniąc przy tym innych.

Przeczytaj też:
Michał Bajor bez spodni

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz