— Człowiek leci w górę i puka się w głowę: po co? Żeby wyskakiwać ze sprawnego samolotu? — mówi Franciszek Kiapśnia, który został spadochroniarzem w wieku 45 lat. — Uwielbiam fruwać jak ptak. Spadochron jest niczym szybowiec bez kabiny.
— Wszystko przez żonę! — opowiada Franciszek Kiapśnia, elektryk. — Byliśmy na imprezie: wszyscy od nas młodsi, my najstarsi. Panie zaczęły rozmawiać, że „mojego Ziutka łamie w krzyżu, a mój Józuś taki siwy”. Moja żona wypaliła wtedy, że Franuś chce na spadochronie skakać. Kobiety złapały się za głowę, że to niebezpieczne. Temat więc z mężczyzn zszedł i przeniósł się na skakanie. I ja się wtedy tak napaliłem na spadochrony, że głowa mała! Pojechałem niby na majówkę do Kętrzyna, ale tak naprawdę, aby zrobić badania. Wtedy też pierwszy raz wsiadłem do samolotu. Potem trafiłem pod skrzydła fachowca, który zmienił moje życie.
— Skoki dziś to mój zawód — potwierdza Sylwester Sieńkowski, instruktor spadochronowy. — Skoczyłem już ponad tysiąc razy. A miało być zupełnie inaczej. Miałem latać, ale samolotami. Poszedłem do liceum lotniczego, ale tam spisano mnie na straty. Zacząłem więc skakać w Olsztynie i tak się wciągnąłem, że nie wiem, co innego dziś mógłbym robić. Tej adrenaliny, jaka wytwarza się podczas spadania z prędkością 200 km/h, nie da się niczym zastąpić.
Policzki za uszami
Skoki spadochronowe są jak nałóg. Albo łapie się bakcyla za pierwszym razem, albo nie. To krótka piłka.
— Człowiek leci w górę i puka się w głowę: po co? Żeby skakać ze sprawnego samolotu? — opowiada Franek. — Podczas skoku mózg wszystkiego nie rejestruje. Wszystko się widzi, czuje, ale momentu oderwania od samolotu się nie pamięta. To taka przerwa w życiorysie. Ale ciągnie do chmur. Ciągnie chęć poznania czegoś nowego. Ciągnie kilka minut latania — spadochron jest niczym szybowiec bez kabiny. Skoczek robi ósemki, kółka. Leci z taka prędkością, że policzki prawie zachodzą za uszy. A widoki? Zapierają dech w piersiach. Dlatego uwielbiam fruwać jak ptak. Tylko na wysokości można poczuć, jak pachnie powietrze — czuć zapach kwiatów i roślinności. Na ziemi nigdy się tego nie wyczuje. Dzięki skokom stałem się zupełnie innym człowiekiem. Mam inne podejście do życia, stare problemy przestały grać pierwsze skrzypce. Stałem się łagodny, bo spadochroniarstwo zmienia charakter. To fakt. A w dodatku to bezpieczny sport. Gdy przechodzi się przez ulicę, więcej może się zdarzyć. Ale pamiętam swój jeden skok, kiedy spadochron mi się nie otworzył. To było nad Elblągiem, leciałem z wysokości 1800 metrów. W połowie nie chciała mi się otworzyć czasza główna. Ale w takich sytuacjach człowiek jest jak automat. Wypiąłem czaszę główną i otworzyłem spadochron zapasowy. Nie myślałem, co się mogło stać. Dopiero, gdy wylądowałem, nadszedł czas na analizy.
Nogi z betonu
Skoczkowie — mimo iż odważni — mają czasami moment załamania.
— Miałem tak przy 27 skoku — opowiada elektryk. — Nogi zrobiły mi się jak z betonu, że aż do samolotu nie mogłem wsiąść. Ale przezwyciężyłem siebie. To potwierdza, że spadochroniarstwo to piękna szkoła życia!
— A dlaczego skoczka łapie strach? Nie można tego wytłumaczyć — potwierdza Sylwester Sieńkowski. — Tak się po prostu dzieje. I to nie jest trzynasty skok — że niby pechowy. Może być pięćdziesiąty. Zmęczenie materiału? Też nie.
— Ale ten jedyny raz skoczkowi nie straszny — stwierdza Franciszek. — Bo przecież spadochrony to najpiękniejsze motyle na niebie.
I właśnie przez tych facetów zachciało mi się wypaść ze sprawnego samolotu... I skoczyłam z czterech kilometrów!
Limuzyna, filmowanie, fotografia – fajnyslub.pl
Dzięki za motywujący wpis, sam się przymierzam do pierwszego skoku... :)
OdpowiedzUsuń