poniedziałek, 20 lutego 2012

Banach: Bunt się opłaca

— Od 15 roku życia wiedziałem, że zostanę gwiazdą rocka — przyznaje Piotr Banach, lider Indios Bravos. — Nawet gra na puzonie mi nie przeszkadzała...

Fot. Adam Słomski

Panie i panowie, wychowałam się na muzyce Piotra Banacha. Było to co prawda czasy zespołu Hey, ale „Pom pom” Indios Bravos też wpada mi w ucho.

Wyrzucili cię z liceum za 200 nieusprawiedliwionych godzin. Ładnie to tak?
— Wtedy zaczął się okres fascynacji muzyką, zacząłem szukać swojej drogi i młodzieńczej tożsamości. W szkole poza tym źle się czułem. Po pierwsze poszedłem do liceum rok wcześnie, więc byłem młodszy od innych uczniów. Czułem się jeszcze niedojrzały, a wszyscy jakby byli w innym świecie. To byli młodzi mądrzy.

A ty młody gniewny?
— Coś w tym stylu. Nie dogadywałem się też z nauczycielami, więc chodzenie do szkoły było koszmarem. Ja przeciwko całej instytucji! Czułem się szykanowany, odrzucany... Najlepszym wyjściem był wtedy dla mnie skok w bok. Do tego system mi nie sprzyjał, bo to był początek lat osiemdziesiątych. Wtedy wszystko robiło się dla stopni, a nic dla siebie. Cały świat był na pokaz, a ja tak nie chciałem. Ale wcale nie cierpiałem aż tak bardzo z powodu wagarów. Potrafiłem nie chodzić do szkoły przez cały tydzień. Zapowiadano w tym czasie klasówkę, cała klasa uczyła się nocami w domu, a ja przychodziłem, dowiadywałem się o sprawdzianie, uczyłem się na przerwie i dostawałem czwórki. To też potwierdzało, że chodzenie do szkoły jest bez sensu.

Rodzice pewnie byli z ciebie „dumni”.
— Oj, tak! Tata trzy dni przed końcem wakacji powiedział: i co z tobą teraz będzie? Wzruszyłem ramionami, zrobiłem głupią minę... Tata wysłał mnie więc do samochodówki. Ale tam jeszcze bardziej zaczęła fascynować mnie muzyka i wcale nie chciałem zostać mechanikiem. Tata się załamał i prawie zapłakał, więc dla świętego spokoju skończyłem szkołę. Od 15 roku życia jednak wiedziałem, że zostanę gwiazdą rocka.

I postawiłeś na swoim.
— Nie podobało się tacie, ale cóż — byłem nieugięty. Jak z Heyem zaczęło mi się układać, zmienili zdanie. Pojawiałem się w gazetach, w telewizji, przemawiałem w radiu...

Czyli bunt się opłaca.
— Rodzice cały czas mi powtarzali: „dobrze, dziecko, możesz bawić się muzyką, ale pomyśl w końcu o przyszłości. Graniem na gitarze na chleb nie zarobisz.” Dzisiaj mógłbym im powiedzieć: a nie mówiłem? Tak, bunt się opłaca, ale nie każdemu. Trzeba być realistą, więc do buntowania się ani do wagarów nie zachęcam.

Dzisiaj na wagary nie możesz sobie pozwolić.
— Kiedy człowiek był młody, myślał: żeby jak najszybciej skończyć tę głupią szkołę i jak najszybciej pójść do pracy. Dzisiaj myśli: żeby wrócić do szkoły, bo wtedy można było sobie wrzucić na luz i opuścić lekcje. Dziś nie ma jak wziąć wolnego, bo trzeba być odpowiedzialnym.

Podobno człowiek jest tym, co potrafi...
— Niby zawód nas nie określa, ale jednak ma wpływ na życie. Jak mnie widzą, tak mnie piszą — oceniane jest to, co robię. Wiesz, ja nie mam dystansu wobec siebie. Jak widzę w telewizji jakiegoś gościa grającego na gitarze, nie czuję jak go palce bolę i nie zastawiam się, ile pracy kosztowała go nauka gry. Myślę: jaki on jest świetny. A gdy ja gram, czuję bolące palce, słyszę każdy zły dźwięk i mam sobie za złe, że mi coś nie wychodzi. I myślę: tamten z telewizji to świetny muzyk... A ja? Kurde, ile jeszcze drogi przede mną.

Ale trening przecież czyni mistrza!

— Ale nie zawsze. Wiele osób stawia sobie cele, którym nigdy nie sprosta. Jesteśmy w jakiś sposób uwarunkowani i nie zawsze dajemy radę. Przykład? Ktoś chce być najszybszym biegaczem świata, ale ma krótkie nogi... Nie uda mu się nigdy spełnić swoich zamiarów. Owszem, może być szybkim biegaczem, ale zawsze ktoś — ten z dłuższymi nogami — będzie lepszy. Trzeba więc myśleć realnie i cieszyć się z tego, co się osiągnie, a nie cały czas czuć niedosyt.

I ty się cieszysz.
— Oczywiście! Nawet kilometry Indios Bravos nie są straszne. Wokalista pochodzi z Katowic, reszta zespołu ze Szczecina... Spotykamy się na próby, robimy muzykę i gramy gorące koncerty.

Co najbardziej nastraja cię do życia?
— Trudno mi powiedzieć, bo wszystko zależy od nastroju i kontekstu. Jednego dnia jestem w nastroju do zabawy, a innego dnia jestem refleksyjny. Moje nastawienie zależy więc od tego, czy — przysłowiowo — wstanę prawą czy lewą nogą.

A którą częściej wstajesz?
— Nie zwracam na to uwagi. Staram się nie zaczynać nigdy dnia od poczucia żalu. Po prostu — wstaję i zaczynam dzień. Dla mnie zawsze świeci słońce — nawet jak zasłaniają je chmury. Czerpię z dnia jak najwięcej. I uczę się jak najwięcej.

Czyli każdy dzień jest nauką...
— Oczywiście i uczę się na dwa sposoby — świadomie i nieświadomie. To drugie to chłonięcie tego, co przyniesie mi życie.

Swoją przygodę z muzyką zaczynałeś od puzonu...
— Ale to było dawno temu i miało miejsce w orkiestrze szkolnej. Poziom tej grupy nie był najlepszy, więc i ja nie mogłem się za wiele nauczyć.

A gdybyś dzisiaj miał zagrać na puzonie, dałbyś radę?
— Oj, wieki nie grałem, więc miałbym wielki problem. Ale myślę sobie, że gdybym siadł z puzonem, poćwiczył, może wydałbym jakieś dźwięki. Czy byłyby one dobre, to już inna sprawa. Dla mnie pewnie byłyby cenne, bo moje. Ale szczerze — już dawno temu przestałem bać się instrumentów, więc dlaczego miałbym się bać puzonu? Trening czyni mistrza.



Limuzyna, filmowanie, fotografia – fajnyslub.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz