poniedziałek, 18 października 2010

Jak pracują gwiazdy, czyli znani listy noszą...

Wielkie kariery zaczynają się i kończą na poczcie. Zawód listonosza popłaca i wiedzą to nawet gwiazdy. 18 października obchodzimy Dzień Pocztowca, więc z tej okazji kilka słów o znanych, którym roznoszenie listów nie jest obce.


Ludzie listy piszą? Ich wagę doskonale zna Łukasz Zagrobelny, który zanim pojawił się na scenie, pracował na poczcie.
— Uczyłem się w Technikum Ekonomicznym o profilu eksploatacja pocztowa i musiałem przejść praktyki — wspominam piosenkarz. — Musiałem też poznać wszystko, co związane z pracą na poczcie. Siedziałem więc przy okienku, a że wtedy poczta była połączona z telekomunikacją, siedziałem na centrali telefonicznej. Robiłem też odprawę pocztową i roznosiłem listy. Ale nie emerytury i renty... Aż tak dobrze nie miałem. Do pieniędzy nikt mnie nie dopuścił. Renty i emerytury roznosili zawodowcy, a praktykanci tylko listy. Ale chwała im za to, że nie dopuścili mnie do kasy!

Poczta na dzień dobry
Poeta Miron Białoszewski zaraz po powstaniu warszawskim podjął pracę na poczcie. Była to jego pierwsza posada. Sortował listy, ale potrzebował ciekawszego zajęcia. Załapał się na posadę reportera działu miejskiego w „Wieczorze Warszawy”, a potem przeszedł do „Świata Młodych”. Potem nie pracował już nigdzie. Na poczcie zaczynała też Kasia Nosowska, wokalistka grupy Hey. Nie wspomina tego czasu najlepiej, bo nudziła ją monotonia i codzienna rutyna. Wprowadzała dane do komputera, ale rzuciła to zajęcia po sukcesie na festiwalu w Jarocinie. Ale praca na poczcie to jednak nie tylko domena polskich artystów. Amerykański pisarz Charles Bukowski podjął pracę jako listonosz i przepracował w tym fachu 12 lat. Swoje przemyślenia przelał na karty powieści „Listonosz”. Listy roznosił również Rock Hudson — jeden z najprzystojniejszych gwiazdorów hollywoodzkich lat 50-tych i 60-tych. To dzięki ciężkiej torbie wyrzeźbił sobie klatkę piersiową. Nie ma się co dziwić, że świetnie wyglądał na ekranie.

Ciężka torba Zenona
Zenona Laskowika, twórcę kabaretu Tey, życie w blasku fleszy doprowadziło do alkoholizmu, więc musiał uciec w inny fach.
— Przyszedł do mnie kiedyś listonosz z mojego rewiru i mówi, że poczty nie ma kto nosić — opowiada satyryk. — Ja do niego, że może ja bym mógł. Zrobił wielkie oczy, ale mówi: „Idź pan do naczelnika, może pana przyjmą”. To poszedłem, wszyscy do mnie wyszli, nawet naczelnik. Myśleli, że sobie żarty stroję, a ja twardo, że chcę być listonoszem. W końcu kazali zrobić badania, dali mundur, czapkę i ruszyłem w miasto. Ale było strasznie. Pierwszy facet, do którego zapukałem, żeby mu dać list, nie chciał mnie wpuścić, bo myślał, że jakiś film kręcę i za mną jest kamera. Musieliśmy ściągać naczelnika, który potwierdził, że jestem listonoszem. Pomyślałem, że jak wszyscy będą mieli takie obawy, to ja nic nie zarobię. Ale szybko się rozeszło, że Laskowik jest prawdziwym listonoszem i nie było już tego problemu. Nawet każdy chciał się ze mną napić. Już to wcześniej przerabiałem w Teyu, w czasach, kiedy dużo koncertowaliśmy. Wtedy cała Polska chciała się ze mną napić. I jak tu Polsce odmówić? Ale na służbie w mundurze i czapce odmawiałem. Miałem przecież w torbie ludzkie pieniądze, telegramy, listy. Wtedy poznałem, co to ciężka praca i ciężka torba...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz