poniedziałek, 20 lipca 2009

Waglewski: Nie odkrywam torsu

Mistrz pozostanie mistrzem. Bez dwóch zdań. Waglewski, Fisz i Emade nie dali ciała na koncercie w Olsztynie. Dali czadu! — Na scenie jesteśmy kumplami, a nie rodziną. Nie mam dla synów taryfy ulgowej — kwituje Wojciech Waglewski.


Czapki z głów — zawsze będę zdejmować, gdy na mojej drodze stanie Wojtek Waglewski. Co tu kryć, mądry facet, dojrzały i niebanalny. Bo najgorsze, co dziś przytrafia się muzyce, to powielanie tandety. Szablon, szablon, szablon — by sprzedać singla i trafić na prasowe jedynki. Waglewski w tej kwestii schodzi w cień — mimo iż z mediów nie ucieka. Powadzi „Magiel Wagli” w Trójce. Ale Trójka inne rozgłośnie bije przecież na łeb, na szyję...

Synowie — Fisz i Emade — to jego siła. Dzięki nim znów wypływa. Tonący brzytwy się chwyta? Jasne, jest to sposób na chwilową nieśmiertelność. Ale tu broni się sama muzyka. Co więc Wojtek poradzi, że ma tak fantastycznych synów? Nie tylko z genów, nie tylko z talentu, ale i z twarzy. Ładni to chłopcy, oj ładni...

Po koncercie (18 lipca) gnam za kulisy. By podać rękę Wojtkowi. Z szacunku. Z uśmiechem. Z podziękowaniem. Jest cały mokry ze zmęczenia, aż czerwony. Ledwo widzi na oczy — też zaczerwienione. Dowód na to, że energia wylewała się ze sceny. Ot, magiel Wagli...

— Nie kupiłeś może jednej butelki wina? — Wojtek zagaduje do jednego z pomocników kulisowych. — Teraz bym się winka napił!

Toast za Olsztyn? A dlaczego nie? Z Olsztyna pochodzi klawiszowiec Waglewskich — Mariusz „Pasztet” Obijalski. Fantastyczny chłopak! Można wypić chociażby za niego.



Gra pan z synami, czyli niedaleko pada jabłko od jabłoni...
— Oj, niedaleko! Nawet dosłownie, bo mieszkamy bardzo blisko siebie. Ale to nie ma znaczenia, bo nie gramy z powodów rodzinnych. Mówiąc kolokwialnie — nie musimy się wozić na nazwiskach. Każdy z nas zapracował na swój życiorys. Po prostu chcieliśmy wzajemnie powymieniać się doświadczeniami i z taką ideą płyta „Męska muzyka” powstała.

Zazdrości pan czegoś swoim synom?
— Jako muzyk dojrzały zazdroszczę im tego, co z dojrzałością się traci. Zazdroszczę im więc spontaniczności. Ale to banał, co mówię. Człowiek wraz z dojrzałością osiąga pewną wiedzę i warsztat. Muzyka przez to jest szlachetniejsza, bardziej wyrafinowana, ale mniej spontaniczna, mniej poszukująca... Chociaż też nie do końca. Innymi środkami wyrażam dziś to, co mam do przekazania. W wieku pięćdziesięciu paru lat głupio jest śpiewać o problemach młodszych kolegów.

Kwestia interpretacji...
— Racja. Jestem w stanie wyobrazić sobie dziesięciolatka, który śpiewa o swojej pierwszej miłości. Ale w moim wykonaniu byłoby to śmieszne, prawda?

A synowie czego panu zazdroszczą?
— Urody oczywiście! (śmiech) Oni od małego niczego nikomu nie zazdrościli. Ani zabawek, ani samochodów, ani żadnej innej rzeczy. Od małego obracali się środowisku artystycznym innej branży, więc zazdrość była już z góry eliminowana. Oni są nawet lepsi ode mnie, bo ja w ich wieku nie osiągnąłem tak dobrej pozycji, jaką oni mają teraz. Powiem nawet ciekawostkę — Robert Leszczyński po wydaniu pierwszej płyty Fisza i Emade przychodzi do mnie i pyta, czy o nich słyszałem. Opowiada mi z wypiekami na twarzy, że ten album wymyka się etykiecie hip-hopowej. Ja mu na to: słyszałem chłopaków, bo to moi synowie. Zaskoczyła mnie więc niewiedza tego krytyka muzycznego, a nie odkrycie na rynku muzycznym Fisza i Emade.

To dobrze świadczy o synach...

— Trochę gorzej o Robercie. A synowie od samego początku pracowali na własny rachunek i własny życiorys. Nigdzie się mną nie podpierali.

Czyli czuje pan dumę z synów.
— Jako ojciec? Jakaś córeczka by mi się przydała! Ale już jest za późno. A pani pytanie brzmi tak, jakbym miał już umierać. Cały czas się spełniam — i jako ojciec, i jako muzyk. Ale jako ojciec cieszę się, że moi synowie dają sobie radę. Że są zdolnymi artystami z dobrą pozycją. Cieszy mnie też, że nie zboczyli z dobrej drogi.

Chciał pan, by zostali artystami?
— Oczywiście! Bycie dobrym artystą jest najlepszym zawodem na świecie. Nie ma nic bardziej fantastycznego niż podróżować, bawić się, spotykać z genialnymi ludźmi i jeszcze brać za to pieniądze. Fatalnie jest być średnim artystą. Lepiej już być złym, bo średni chce być ciągle wyżej, ale wciąż mu czegoś brakuje. Oczywiście do ich planów artystycznych podchodziłem z pewną dozą niepewności. Nie zmienia to faktu, że cieszę się z ich powodzenia.

Gracie „Męską muzykę”. Uważa pan, że muzyka ma płeć?
— Ten tytuł wynika ze słów poety.

Ale muzyka zawsze była kochanką. Tu męską kochanką?
— Mężczyzna bierze się za uprawianie zawodu artystycznego zawsze z powodu kobiety. A tytuł wziął się stąd, że jest to muzyka zagrana w męskim gronie. Oczywiście przewrotnie połączyłem te dwie płcie, bo chciałem, by traktowano płytę z przymrużeniem oka. Chciałem, by muzyka ociekała testosteronem. Ale na płycie nikt nie znajdzie „maczeizmu”.

A na koncercie?

— Że niby mamy odkryte torsy i powieszone złote łańcuchy na owłosionych piersiach? Też tego nie ma. Nie szalejemy, nie tupiemy. Ale zdarzają się występy, na których i ja, i synowie czujemy niesamowitą energię, którą po trosze można nazwać szaleństwem.

Może czas teraz wydać „Damską muzykę” w duecie z żoną?
— Wydałem już kiedyś płytę „Voo Voo z kobietami”, a teraz mało czuję się predysponowany do pisania damskiej muzyki. Co do żony — nie sądzę, by zechciała ze mną coś nagrać. Nigdy się z muzycznymi talentami nie ujawniała.

Ale nagrał pan żonie Grażynie płytę „Gra-żonie”.
— Pięknie wtedy zareagowała i kocha mnie do dziś. I pięknie mi podziękowała. Nie mogę jednak opowiadać tak osobistych rzeczy.

Ten prezent to przeprosiny, czy wyraz miłości?
— Płytę nagrałem w czasie, gdy pracowałem nad „Małym Wu Wu”. Była to długa i żmudna praca. Chciałem złapać trochę oddechu i wykorzystać studio. Siadłem i nagrałem teksty, które w Voo Voo nigdy by się nie pojawiły, bo były zbyt osobiste. Płyta powstała z miłości. To na pewno.

Czyli jest pan muzykiem sentymentalnym, a nie rockmanem z krwi i kości.
— Myśli pani o sex, drugs and rock'n'roll? To stereotyp! Pamiętam jak do Polski przyjechał zespół Iron Maiden. Muzycy przed wyjściem na scenę zamiast się szprycować, pić wódkę i zdobywać kobiety, zagrali w piłkę. Wszyscy byli zdziwieni. Mit ostrego muzyka prysnął. Ale wszystko ma dwie strony medalu. Znam artystów, którzy prowadzą samodesktrukcyjny styl życia, ale znam też żyjących spokojnie przy boku swoich żon — jak Kazik, Leszek Janerka, Muniek. Model muzyka-alkoholika tworzony jest na potrzebę mediów i ulepszania biografii.

Bo męska rzecz być daleko, a kobiecie wiernie czekać. Myśli pan, że koncertowa rozłąka jest siłą związku?
— Ja gram sto koncertów w roku, więc ponad dwieście dni spędzam w domu. W jakim zawodzie można tyle czasu poświęcać rodzinie? Kiedyś ktoś zapytał synów, czy mieli pełną swobodę w domu, bo ojciec ciągle wędruje po świecie z gitarą. Zaprzeczyli, bo byłem cały czas z nimi. Skarżyli się nawet, że niczego nie mogli zrobić, bo patrzyłem im na ręce.

Był pan łaskawym ojcem?
— Ich trzeba o to zapytać. Oczywiście zawsze popełnia się błędy, ale dzieciaki wyrosły mi na dobrych ludzi, więc chyba tak źle nie było. Przede wszystkim z Grażyną byliśmy — i jesteśmy — zgodnym małżeństwem. Ba — to nawet mało powiedziane! My byliśmy i jesteśmy szalenie zakochanym małżeństwem. Myślę, że to promieniuje.

A dowodem na to jest wspólne granie.
— Na scenie jesteśmy kumplami, a nie rodziną. W tym zawodzie nie można powoływać się na geny. Tu nie ma zmiłuj się. To byłoby nieuczciwe wobec ludzi, którzy chcą nas słuchać. Wymagamy od siebie bardzo wiele. Nie mam dla synów taryfy ulgowej.


Przeczytaj:
Kocham Grażynę W.
Hymn Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, czyli "Pozytywne myślenie" Waglewskiego

1 komentarz:

  1. Chciałbym zrelacjonować koncert zespółu waglewski fisz emade jaki odbył sie w Olsztynie, chociaż miejsce nie ma tu żadnego znaczenia. Moja przygoda z Waglewskimi miala miejsce troszke wcześniej niż koncert. Otóż planowałem wybrać sie na koncert Fisza poraz pierwszy. Już same plakaty podsycały z dnia na dzień moją ciekawość i lekki niepokój co do performance`u.
    Dzierżąc bilet w dłoni czułem sie nieco spokojniejszy, że nic mnie nie ominie. No i stało sie. Przyszedł dzień w którym miałem być kawałkiem publiczności. Postanowiłem ze wybiore sie na miejsce wystepu z chessburgerem i litrem sprite. Byl to cholernie dobry pomysl. Godz 20 z hakiem rozpoczelo sie disko.. Bylem nastawiony na promocje albumu heavi metal co okazalo sie pozniej bledna autosugestia. . Pierwszy wyszedl pan waglewski najstarszy, ktory kompletnie mnie zaskoczyl co do mojej wizji koncertu. Co pozniej okazalo sie wyzwaniem dla mojego gustu. Pierwsze melodyczne sola pana Waglewskiego wpadaly w ucho. Do wagiel`a dołączył emade na perkusji.Wszedl z dosc bluseowym rytmem na bebnach. Do dwojki dolacza bas i jest przyjemnie. Lada moment przy rozgrzewajacych sie Instrumentach wchodzi skromnie na scene Fisz, przywitany glownie wrzawa tutejszych dziewczyn . Ubrany raczej w stlylu slim from uk. Skiny shirt from uk i krawaciak pod szyje z beretem daly dosc specyficzny image. Fisz poruszajac sie na scenie to podchodzac do mikrofonu, spiewajac czy grajac na basie emanowal skromnoscia lecz swiadoma. Rece przewaznie z tylu i rytmiczne ruchy prawie tylko glowa idealnie wpasowywaly go w charakterystyczny muzyke zespolu. Waglewski Fisz Emade sa polaczeniem bluesa, rocku, pop rocku, oczywscie wszystko z dystansem. Swietne solowki waglewskiegie i tajemniczego klawisza ktory wszedl dopiero w polowie koncertu dawaly niesamowity efekt i ogromne emocje. I to przez caly koncert. Kawalki takie jak badminton okazaly sie idealnym trafem w moj gust ale i polem do popisu dla widzow. Koncert rowniez rockowo rockendrolowy. Perfekcja. Ogromne dawki energii. Nie zabrakło rownież melancholijnych przygrywek dla mnie na ostudzenie, dla przybyłych na koncert par, balladami ze swietnymi tekstami. Czasem mozna bylo odniesc wrazenie ze jest sie na pikniku country. Ale to tylko zludne odczucia. Swietna muzyka. Podsumowujac, przyszedlem posluchac Fisza jakiego znam z plyt. Dostalem to co chcialem z nawiazka. Fenomalne teksty i sposob wyraznia siebie przez Fisza nie tkeniety. Fisz to dobry artysta idealnie pasuje do oewgo bendu. Koncert zaliczam do udanych. 9/10 ;)

    OdpowiedzUsuń