Poranna kawka i gazeta? Proszę bardzo. Tak wymyślił prezydent. Będzie pił i konsumował gazetowe treści na jego temat, które trafią mu na biurko do godz. 10. Newsy radiowe i telewizyjne dotrą dwie godziny później. Kawa musi być więc podana w dużym kubku, bo do zapoznania się Lech Kaczyński będzie miał aż 115 różnych tytułów. O zgrozo! To się facet naczyta!
Kancelaria prezydenta zamawia także krótkie streszczenie informacji z podaniem nazwiska autora – informuje "Polityka". Wśród gazet, które mają być objęte monitoringiem znalazła się także "Gazeta Olsztyńska" i "Dziennik Elbląski". Co ciekawe, na liście monitorowanych mediów znalazł się specjalistyczny "Computerworld" oraz Radiostacja... nieistniejąca pod tą nazwą od 1 marca 2008 roku.
(Kaczyński będzie monitorował media)
Dziwi mnie ten monitoring. Przypomina trochę działanie cenzury – z jednym wyjątkiem. Informacje będą sprawdzane po publikacji, a nie przed. Ale jak zareaguje prezydent, gdy coś mu się nie spodoba? Uderzy w stół, by nożyce się odezwały? Będzie cięty na dziennikarzy? Może też zakrztusić się kawą – znowu Palikot będzie miał pole do popisu. Znowu powie, że prezydent nie powinien pić.
A może Lech Kaczyński stanie się wreszcie medialny? Może zacznie pisać bloga niczym prezydent Olsztyna Piotr Grzymowicz? A poprawny z niego blogger. Oficjalny, sztywny – urzędniczy. Może tym samym sposobem głowa państwa naleje wody w usta dziennikarzom i zamiast czytać, wyda z siebie głos? Może to być nawet vlog. Radzę jednak pisać bloga – technicznie jest mniej skomplikowany. Do tego celu można użyć sekretarki.
A co napisać w dzienniku internetowym?
Nie lubię tych delegacji zagranicznych. Kiedy wybierałem się do Waszyngtonu, nie pozwolili mi nawet wyspać się porządnie, bo trzeba było wstać tak wcześnie, żeby Bush po spotkaniu ze mną zdążył na Szczyt Państw Pacyfiku do Santiago de Chile. Wczoraj wyleciałem do Bratysławy. Wieczorem było obowiązkowe zwiedzanie bratysławskiej starówki. Zimno było jak diabli. Ciągnęło od Dunaju, a ja na wzgórzu zamkowym musiałem wysłuchiwać opowieści z dziejów naszego południowego sąsiada.
Dzisiaj na obiedzie z marszałkami obu izb Republiki Słowacji podali śliwowicę, od której przechodziły mnie ciarki. Na myśl o tym, że jeszcze dzisiaj mam wrócić do Warszawy, robi mi się słabo. Mogłem nie słuchać mego brata Jarka i rozwiązać parlament, rozpisując wybory. Przez parę tygodni miałbym przynajmniej święty spokój zamiast przyjmować w kółko te niekończące się pielgrzymki ministrów, szefów partii i całej tej reszty nudziarzy.
(Blog osobisty Lecha Kaczyńskiego)
Na szczęście adres mojego bloga nie trafił na listę „115 mediów wziętych pod lupę”. Ale o prezydencie Lechu nie będę zbyt wiele pisała. Polityką zajmować się, nie zajmuję. Ewentualnie PiSuję sobie posty raz na jakiś czas – ale absolutnie nie polityczne. Nie zamierzam nawet nic komentować – ani na możliwym blogu Lecha K., ani na niemożliwym blogu Lecha K. A niby dlaczego? Niby dlatego, że na dwoje babka wróżyła i jedno słowo może mieć czasem różne znaczenia. Niby bliźniacze, a jednak zupełnie inne.
Jan III Sobieski wkurzył się bardzo, gdy zobaczył dopisek KIEP ("ch...j" po staropolsku) na swoim reprezentacyjnym portrecie. Autor haniebnego czynu tłumaczył się jednak najspokojniej w świecie, że to tylko skrót od: Król Ian Europy Pan. Legenda głosi, że śmiał się król i śmiali się dworzanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz