wtorek, 2 czerwca 2009

Tochman: Reporter musi być sobą

— Bycie tchórzem nie ułatwia pracy — mówi Wojciech Tochman, reporter. — Trzeba pytać odważnie i otwarcie, bo czasem tylko tak można dotrzeć do prawdy.


Tochman pisze żyletką. Nie rozpływa się, nie filozofuje. Podaje na talerzu surowe mięso. I pracuje non stop, bo — jak mówi — nie można być z ludźmi i towarzyszyć im w cierpieniu od ósmej do czwartej po południu, po czym wyjść i zapomnieć. Nie można pisać reportażu na pół gwizdka. Dlatego go cenię. Za prawdę. Naprawdę.

Chłopcy chcą zostać strażakami, policjantami, bohaterami. Pan został reporterem. Co zadecydowało o tym, by pisać o życiu?
— Ciekawość. Zawsze interesował mnie drugi człowiek. I to, co się w nim dzieje. Mój zawód pozwala mi zadawać ludziom różne pytania, których innym zadawać nie wypada albo nawet nie wolno. Kiedy pytam, nikt się nie dziwi. Bo każdy wie, że dziennikarz jest od zadawania pytań.

I pisze pan też o emocjach…
— Kiedy stoję nad masowym grobem w Bośni... Stoję obok matki, która szuka kości swojej dziewięciomiesięcznej córki i czteroletniego syna. Wiadomo, że targają mną silne emocje. Gdybym ich nie miał, natychmiast powinienem zmienić zawód.

Te emocje pana wypalają?
— Nie sądzę, by mówienie tutaj o kosztach autora było stosowne wobec bohaterów, którzy doświadczają tak ekstremalnego cierpienia. Ja im tylko w tym cierpieniu towarzyszę. To towarzyszenie coś na pewno reporterowi zabiera, ale też i coś mu daje. Więc patrząc na to z pozytywnej strony mogę na pewno powiedzieć, że moja praca mnie wzbogaca jak rzadko która.

Czy są jakieś granice, których pan — jako reporter — nie przekracza?
— Są. Zgwałconej kobiety nie pytam, jak przebiegał gwałt. A matki, której zabito dziecko, nie pytam, jak je kiedyś rodziła.

Zdarzyło się panu kiedyś pójść za daleko?
— Uprawiam zawód wysokiego ryzyka. Pytaniem można zranić, a napisanym słowem zabić. Reporter nie powinien swoją pracą kogokolwiek ranić. Ale też nie może być tchórzem. Trzeba pytać odważnie i otwarcie, bo czasem tylko tak można dotrzeć do prawdy. Czy poszedłem kiedyś za daleko? Tak. Kiedy byłem młodym reporterem, zadawałem czasem zbyt mocne pytania, zbyt wprost o czymś pisałem. Dziś myślę, że jestem rozsądniejszy i bardziej świadomie ważę każde słowo. A jeśli używam mocnych słów, to wiem dlaczego i po co to robię.

A co wtedy, gdy rozmówca płacze? Można do łez podejść „zawodowo”?
— Łzy nie zawsze są dowodem cierpienia, czasem bywa, że ulgi. Kiedy ktoś płacze, jestem przy nim. Milczę albo dalej rozmawiam, to zależy od człowieka, od sytuacji, od kontekstu. I niczego wtedy nie udaję. Jeżeli jestem jakoś zakłopotany, nie ukrywam tego. Reporter musi być sobą, choćby dlatego, że fałsz wobec bohatera nie wpłynie dobrze na przyszły tekst. Nie mam przygotowanych zachowań na taką czy inną sytuację. Jestem sobą.

I to jest najważniejsze w pracy reportera? By być sobą?
— Ważna jest ciekawość, otwartość na innych, umiejętność słuchania, pracowitość. Coś jeszcze? Trzeba umieć pisać.

Mówi pan, że „reportaż musi wypalić autora, wyciągnąć z niego całą energię. Wtedy jest szansa na to, że tekst będzie coś wart”. Jak potem się zregenerować — jak wrócić do sił pisania, szukania tematu, rozmowy?

— Czekam. Żyję swoim życiem, swoimi sprawami. Czytam. W którymś momencie zmęczenie mija, wraca ciekawość i chęć ruszenia w drogę. Wtedy pakuję bagaż i wyjeżdżam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz