Wandale niszczą, a pasażerowie klną. Olsztyńskie przystanki nie są chlubą miasta, a remontowanie i wymiana wiat to syzyfowa praca. Chuligani tylko czekają na nowe, by zostawić ślad swojej twórczości.
Krew mnie zalewa, gdy czekam na autobus. Albo wybita szyba, albo pomazana wiata, albo ktoś wiersze wypisuje markerem. Nie szczędzi przy tym słów, które wołają o pomstę do nieba. I ja wołam! I to nie sama wołam!
— Denerwuje mnie, że nasze przystanki są albo pomazane, albo zniszczone — przyznaje Aleksandra Połatyńska, uczennica. — Jaki to wizerunek miasta? Koszmarny! Chuligani nie mają żadnych wartości. Nudzą się i stąd takie wybryki. Swastyki, wyzwiska, przekleństwa, a nawet połamane ławki. Czy tak powinien wyglądać przystanek?
— Aż czasem nie chce się czekać na autobus — dodaje Urszula Daraszkiewicz, studentka. — Graffiti bez pomysłu na pewno nie przyciąga uwagi, a nawet odstrasza. Ale co robić? Człowiek jest skazany na oglądanie takiej twórczości.
Zarwane dachy.
Wyliczanie zniszczonych przystanków autobusowych w Olsztynie nie ma sensu. Są ich dziesiątki. Problem w tym, że nikt nie panuje nad bieżącymi remontami. Ale Miejski Zarząd Dróg i Mostów, który „opiekuje się” wiatami, problemu nie widzi.
— Kiedyś było znacznie gorzej — zauważa Jerzy Kowalski z MZDiM. — Dziś jest o wiele mniej dewastacji. Dlaczego? Wiele wiat jest monitorowanych, więc chuligani boją się cokolwiek zrobić, bo zostaną pociągnięci do odpowiedzialności. Było już kilka takich przypadków. Wandale zostali ukarani przez sąd i płacili po 800 zł kary. Jeśli jednak przystanek zostanie uszkodzony, natychmiast go naprawiamy. Nowy przystanek kosztuje 16 tys. zł, a stawiamy takich pięć, sześć rocznie.
Ale fakty mówią same za siebie — przystanki straszą. A co najczęściej niszczą chuligani?
— Wybijają szyby, łamią ławki i malują sprayem swastyki — wylicza Jerzy Kowalski. — Często też niszczone są dachy. Może dzieci po nich chodzą. Deski nie wytrzymują ciężaru i się łamią. Rocznie naprawy kosztują nas 90 tys. zł.
Główką w rozkład.
Nie wszystkich rażą w oczy napisy i połamane ławki.
— Ktoś notorycznie niszczy rozkłady jazdy — burzy się Stefan Wolarski, emeryt. — Jeśli ławka jest połamana, mogę sobie postać. Gorzej, gdy nie wiem, ile to potrwa. Czekam na autobus na chybił trafił, bo grafik wisi zamazany. Ktoś zamazuje czarnym markerem odjazdy w godzinach szczytu. To jest dopiero chamstwo!
— To bardzo częste zjawiska — potwierdza Przemysław Kaperzyński, rzecznik MPK. — Najczęściej rozkłady zamalowywane są sprayami. Jeśli tylko ktoś trochę pryśnie, farbę zmywamy specjalnym płynem. Gorzej, gdy ktoś perfidnie zamaże rozkład — wtedy trzeba wymienić całą tablicę. Taka wymiana kosztuje 40 zł, a zdarza się, że trzy, cztery razy w miesiącu naklejamy nowe rozkłady. I to na jednym przystanku! Nasi kierowcy mają oko na takie zniszczenia i szybko nas o tym informują. Cenne są też uwagi pasażerów. Zmorą jest Kortowo i Jaroty. Tam takie wybryki dzieją się najczęściej. Ale ciekawostką jest też przystanek przy dawnym „rolniku”. Tam notorycznie ktoś niszczy tablicę w dziwny sposób. Nie złapaliśmy nikogo za rękę, ale ślady zniszczeń świadczą, że ktoś w tablicę wali pięścią, albo — co ciekawsze — z główki!
Olsztyn powinien być dumny ze swoich chuliganów. Zdjęcia kolegów z „Gazety Olsztyńskiej”:
Przeczytaj:
Anonimowe przystanki wizytówką Olsztyna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz