Mirona Białoszewskiego poznałam w liceum. Wtedy wałkowaliśmy jego wiersze i prozę. Język się łamało — „Muzo-natchniuzo tak ci końcówkuję z niepisaniowości natreść mi ości i uzo”.
Był też czas wejścia w gruzy i kanały. Pierwsze wejście — Miron i jego „Pamiętnik z Powstania Warszawskiego”. Dziwne było to wejście — naszpikowane onomatopeją, neologizmami. Czy tak wyglądało powstanie?
Nie mogłam pojąć waleczności młodych chłopców. Bohaterowie? Ginęli za ojczyznę? Rzucali się w paszczę lwa? Że też chciało im się walczyć w powstaniu, które z góry było przekreślone. Młody człowiek stawia wiele pytań — młody pijany młodością demokracji i przełomu wieków. Inne czasy — komputery, komórki, gry komputerowe i pistolety na wodę. O wojnach słyszy się tylko w telewizji, a literatura na ten temat dziwi. Różewicz? Nałkowska? Białoszewski?
Powstanie Warszawskie było kiedyś kartką wyrwaną z kalendarza historii. Powstanie jedno z wielu — w rzędzie zestawione z listopadowym, styczniowym. To jednak najświeższe, bo świadkowie jeszcze żyją i mogą opowiadać.
I kolejna klasówka — kolejne daty na pamięć, kolejne fakty.
Mijają lata i coś zaczyna się dziać. Powstanie Warszawskie dobija do rangi kultowego wydarzenia w dziejach. Koncerty, plakaty — w końcu muzeum.
Pierwszy raz do „miejsca pamięci Powstania Warszawskiego” trafiłam rok temu. Zobaczyłam kawałek chleba, koszulki, książki, w końcu listy. Wszystko zaczyna mówić, opowiadać.
W 2005 roku Lao Che wydaje płytę „Powstanie Warszawskie”. Oj, jak mnie ta płyta pochłania. Dokładnie w sierpniu rok temu — można powiedzieć, że na czasie. I myślę wtedy, że powstanie było naprawdę. Nie tylko w książkach, starych fotografiach i archiwalnych filmach. Bije we mnie dzwon — niczym ta przysłowiowa „godzina W”.
Długo dojrzewałam? Oj, długo.
W tym roku zasłuchuję się w „Pamiętniku z Powstania Warszawskiego”.
Muzyka układa się w ilustrację zdarzeń powstańczej Warszawy opisanych przez Białoszewskiego. Doskonale oddaje nastrój poszczególnych obrazów. Słyszymy w niej odgłosy wojny, ale i miasta: powstańczych piosenek, szlagierów granych z gramofonu na barykadach, pieśni religijnych, a nawet muzyki Chopina. (...) Jeszcze słowo o Mateuszu Pospieszalskim. Jest głównym wokalistą na swojej płycie. Po raz pierwszy pozwala się poznać w tej roli w takim wymiarze. Ale niedoskonały głos i nieprecyzyjny warsztat tworzą jakość jakby stworzoną dla tej płyty.
(Mateusz Pospieszalski. Ma głos stworzony dla tej płyty)
Powstanie Białoszewskiego i Pospieszalskiego jest pełne bólu, tragedii i śmierci. Ale jest też piękne, bo człowiek nie kombinuje, nie kręci — ot, idzie za potrzebą wolności. Jest w nim instynkt życia — pomimo iż kanały przepełnione potem, krwią i śmiercią. Ale idzie dalej — bo gdzieś widać już światło. Bum bum bum — nic nie przeszkadza. Nawet ta cisza przed burzą.
„Hurraaa... Hurraaa... Powstanie — od razu powiedzieliśmy sobie — Jest! Jak wszyscy w Warszawie. I to takie z hurraaa i tłumem łubudu... Hurraaa!”
Co mogę jeszcze napisać? Tyle — nie pytaj o Polskę. Walcz o nią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz