wtorek, 11 grudnia 2012

Przedszkolaki: Wąsy w pewnym czasie

— Chłopcy noszą się w zupełnie innych kolorach niż dziewczynki — twierdzą pięciolatki z Przedszkola Miejskiego nr 5 w Olsztynie.

Fot. Paweł Kicowski

 Jak wygląda chłopak?
— Na pewno inaczej niż dziewczyna.
— Bawią się innymi zabawkami.
— Dziewczyny tylko lalkami, a chłopcy samolotami, pociągami i samochodami.
— Mogą się nawet bawić dinozaurami!
— Dziewczyny mogą jeździć konikiem, który ciągnie wagonik. W środku może siedzieć dziewczynka.
— Dziewczyny mają też wózki do lalek. I nimi też się mogą bawić. Znam dziewczynkę, która ma aż dwa wózki!
— Chłopcy wolą bawić się samochodami niż lalkami. Bo lalki nie żyją, a samochody są żywe.
— Chłopcy nie lubią nudnych zabawek.
— Duże samochody mogą jeździć po ulicy, a zabawkowe po dywanie.
— A ja jestem dziewczynką i bawiłam się samochodami! Byłam u Seby i złączyłam wszystkie samochody w pociąg. Nic się nie stało, że się bawiłam.
— Dziewczynki powinny dać chłopcom prezenty.

Jakie?
— Samochody się daje!
— Ja bym chciał koparkę. Gdy rano się dzisiaj obudziłem, myślałem właśnie o koparce. To znaczy ja mam już koparki, a nawet bardzo dużo. Ale chciałbym jeszcze jedną! Inne są stare.
— A ja bardzo lubię klocki, które zostały w moim starym przedszkolu. Można z nich wybudować domek z przejściami do każdego kogoś.
— A ja bym chciał gormita!
— A ja zostanę w przyszłości roszpunką.

A kim może zostać chłopiec, gdy dorośnie?
— Może jeździć samochodem.
— Może też jeździć koparką i spycharką.
— Walcem może zostać!
— Na przykład może być kosmonautą.
— A ja zostanę księżniczką, bo potem chcę być królewną. Chłopcy nie mogą być księżniczkami, bo noszą inne stroje.
— Dziewczynki lubią różowe i fioletowe rajstopy.
— Chłopcy też mogą nosić rajstopy, ale takie przeznaczone dla mężczyzn!
— Takie rajstopy mają inne kolory — są brązowe, niebieskie, zielone...
— Bo chłopcy noszą się w zupełnie innych kolorach.
— Żółte też lubią. I szare.

Szare mogą być wąsy... Kto może nosić wąsy?
— Dziadek może dostać wąsów.
— Dziewczynki, gdyby miały wąsy, wyglądałyby śmiesznie.
— Każdy chłopiec będzie kiedyś dziadkiem.
— A mój tata nie ma wąsów!
— Bo to tata! Taki starszy chłopak, a nie dziadek!
— Moje dwa dziadki mają wąsy, więc się zgadza.
— Mój, Józek, ma wąsy.
— Bo wąsy są tylko w pewnym czasie.
— Żadna z babć nie ma. Gdyby i babcia miała wąsy, wszyscy by się z niej śmieli. Ja nie chcę mieć wąsów.
— Wolisz różowe rajstopy w kropki?
— One są fioletowe!
— Dziadki nie noszą rajstop. Wolą wąsy.
— Na szczęście nikt nam nie da wąsów. Lepsza będzie koparka... Jest bardziej męska.

czwartek, 25 października 2012

Przedszkolaki: Kto będzie rządził Olsztynem?

— Każdy chciałby mieszkać w takim Olsztynie. Z królem i skarbami — przewidują dzieci z Przedszkola Miejskiego nr 5 w Olsztynie.

Fot. Paweł Kicowski

Co to jest przyszłość?

— To takie coś, co się wydarzy.

— To coś, co się dzieje, gdy się dorośnie.

— Ileś czasu po urodzinach.

— Ja w przyszłości chciałbym pracować na wojnie. 

— A ja zostanę baletnicą. 



A jak będzie wyglądał Olsztyn w przyszłości?

— Brzydko.

— Bo nikt nie będzie bawił się na naszym podwórku. I ono zrobi się szare. 

— Ale w innych miejscach może być kolorowo.

— I tak powinno być! Wszystko będzie miało tęczowe kolory.

— Zostanę muszkieterką.

— A ja będę patrzyła na kolory w mieście. Będą tylko różowe, fioletowe i zielone.
 
— Ja bym chciał zobaczyć smoka. 

— A ja konia mechanicznego!



Jakie samochody będą jeździły po Olsztynie?
— Same nowoczesne i wielkie. 

— Będą pomalowane w kwiatki i motylki.

— Po mieście mogłyby jeździć czołgi. Wcale bym się nie obraził.

— Ja widziałem we Włoszech czołgi, więc to jest możliwe.

— W Olsztynie będą samochody, które będą miały sto oponów.

— Sto kół!
 — Może nawet i więcej.



A po jakich drogach będą jeździć?

— Po chmurach i dachach.

— Po drogach będą jeździć tramwaje. 

— To takie coś, co ma prąd na dachu. 

— Tramwaje też mają koła. 

— I będą woziły ludzi bez samochodów.



A jakie będą domy?

— Olbrzymie. Takie do chmur!

— Jedne będą miały trzysta pięter, inne sto, a jeszcze inne sto dziewięćdziesiąt. 

— I będą miały wielkie okna aż do samego dachu.

— Będą wybudowane z cegłów, kamieni i farby. 

— W tych domach będą tylko nowe zabawki. Bo teraz wszystkie są stare. 

— Olsztyn się przez to zwiększy, bo będzie potrzebował dużo miejsca.

— Będzie dużo ludzi. 
— Ale zabawek jeszcze więcej! 



Co będą robić ludzie?
— Bawić się w chowanego. 

— Albo w berka! 

— Będą na wysokich stanowiskach. 

— W wysokich butach. 

— Niektórzy będą spać. 

— Będą też jeździć w windach. 

— Albo w czołgach!

— Ja bym wolał, aby jeździły same jeepy.



Kto będzie rządził Olsztynem?

— Przyjedzie tu wielki król świata.

— On specjalnie tu przyjedzie, bo w Olsztynie będzie dużo pieniędzy i złota.

— Skarby znajdzie się w wielkich skrzyniach.

— Te skrzynie już są i czekają na króla. 

— Ale tylko na króla. 

— Bo tylko ten król może mieć tyle skarbów. 

— W ogóle mu będzie dobrze u nas.

— Będzie miał też klocki.

— Każdy chciałby mieszkać w takim Olsztynie.

— A ja się wyprowadzę. Bo będę miała tu za dużo zabawek. Nie dam rady bawić się wszystkimi.

— Nie martw się, ja ci pomogę...

poniedziałek, 15 października 2012

Przedszkolaki: Brudne ręce z robakami


— Trzeba myć owoce, bo wtedy bakterie nie przejdą na ręce — przyznają dzieci z Przedszkola Miejskiego nr 10 w Olsztynie.

Fot. Beata Szymańska

Mieć czyste ręce: co to znaczy?
— Mieć umyte.
— I takie, które nie mają bakterii.

A co to są bakterie?
— To robaki, które wchodzą na ręce, gdy coś dotykamy brudnego.
— To są bardzo złe robaki.
— Dlatego nie można wielu rzeczy dotykać.
— Na przykład ziemi.
— Albo kota i psa.
— Na przykład krzesła, dywanu i ściany.
— Nawet samochodu!
— Pomidora też nie.
— Ani szkła, bo może się wbić.
— Ja nigdy nie dotykałam szkła...
— Drzewa też nie radzę. Ma dużo bakterii.
— Bakterie to są robaki, których gołym okiem nie widać. Trzeba mieć do tego mikroskop.
— Może nie widać, ale dużo zła bakteria może wyrządzić.

Czyli?
— Można złapać zarazę.
— Można zachorować na anginę. Ja kiedyś miałam brudne ręce, a potem zachorowałam.
— Bo te robaki ciągle kombinują, aby dziecko włożyło brudną rękę do buzi. Jak włoży nawet palec, choroba się rozpocznie.
— I wtedy można nie żyć.
— A ja, jak się urodziłem, miałem żółtaczkę. A dziś mam pięć lat.
— Takie bakterie robią też katar.
— A ja kiedyś miałem czerwone kropki na ciele.
— Bo bakterie dużo złego potrafią narobić.
— Robią też siusiu na ręce i to źle wróży!
— Kupkę też robią, a to jeszcze gorzej.
— Jak bakterie są na rękach, gilgoczą.

Co należy zrobić, aby bakterie zniknęły?
— Myć ręce najpierw mydłem, a potem wodą.
— W łazience!
— Jak przychodzę z przedszkola, zawsze myję ręce.
— Trzeba zakręcać wodę.
— I po drzewach myć ręce.
— Bo na drzewach biedronki sikają.
— Pieski też!
— Bakterie są wszędzie!
— Chomiki trzeba myć.
— I po siusianiu trzeba myć ręce.
— Jak idziemy na podwórko, zawsze myjemy.
— Trzeba myć owoce, bo wtedy bakterie nie przejdą na ręce.
— Drzewa też warto wyszorować.
— Nogi zawsze się szoruje.
— A zęby szczotkuje.
— Ja zawsze myję uszy!
— Jak się przychodzi w gości, trzeba iść pod kran.
— Po posiłku warto umyć.
— I jak się wraca z podwórka.

A jak często trzeba myć ręce?
— Ja myję trzy razy dziennie.
— A ja pięć.
— Ja nawet dziewiętnaście razy!
— Ja jak zliczę, będzie tego z pięćdziesiąt.
— A ja myję, kiedy są brudne.
— Ręce myje się jak bluzki.
— Ale pięć razy dziennie?
— Nie, tylko wtedy, gdy jest plama.

wtorek, 25 września 2012

Trzetrzelewska: Zawadiacki wydźwięk

— Mam uczucie, że Polska należy teraz do wielkiego świata... — przyznaje Basia Trzetrzelewska, piosenkarka.  


Czuje się pani szczęściarą?
— Fajne słowo — „szczęściara”. To powinien być tytuł mojej następnej płyty, ale nie bardzo wiem, jak to przetłumaczyć na angielski. „Lucky woman” nie ma tego samego, wesołego i trochę zawadiackiego wydźwięku (och, język polski!). To prawda, że uważam się za kogoś, kto ma ogromne szczęście w życiu, pomimo smutnych doświadczeń, a nawet tragedii, z których najgorsze to przedwczesna utrata rodziców i innych bardzo bliskich mi osób. Ale ci, którymi jestem otoczona w moim prywatnym i zawodowym życiu, to ludzie szczególni, uczciwi i serdeczni. I to jest moim największym szczęściem.  

Amerykanie zbadali, że pani piosenki, jak żadne, pobudzają do życia. W latach 90 puszczano je w supermarketach...
— Mam trochę wrodzonego optymizmu, ale na ogół zbyt często martwię się o wszystko, zresztą jak większość kobiet. Niektórzy autorzy piosenek zrobili karierę ze swoich nieszczęść, ale ja piszę podnoszące na duchu piosenki również dla siebie i mam tylko nadzieję, że one tak samo wpływają na moich słuchaczy, zwłaszcza w trudnych momentach życia. Nie wyobrażam sobie gorszej drogi przez mękę niż przeżywanie swoich smutków na nowo na każdym koncercie. Nawet jeżeli niektóre mówią o bolesnych przeżyciach — prawie zawsze jest w nich optymistyczne zakończenie. Moim największym zawodowym marzeniem jest przynoszenie radości słuchaczom i chciałabym, aby publiczność wychodziła z mojego koncertu w dobrym nastroju.

Jak pani to osiągnęła, skoro nie znała pani angielskiego?
— Gdy zaczęłam pracować z zespołem Matt Bianco w latach osiemdziesiątych mój angielski był rzeczywiście słaby. Ale te kilka lat spędziłam na bardzo intensywnej nauce języka, co się przydało później, gdy zaczęłam pisać piosenki na moje solowe płyty. Dobrze się składa, że kocham ten język i dużo czytam po angielsku, a także od wielu lat, wraz z moim muzycznym partnerem — Danny Whitem, bardzo lubię rozwiązywać krzyżówki! Ten zawód również zmusił mnie do zwalczenia paraliżującej nieśmiałości. Właściwie cała moja praca polega na komunikowaniu się z innymi, i to na każdym etapie pracy: przy nagrywaniu, występach i przy promocji. Dzięki niej jest mi teraz łatwiej nawiązywać kontakty z ludźmi, bez względu na kraj, jego kulturę czy obyczaje. Jeszcze jedna bariera, którą musiałam przełamać, to opowiadanie o swoich intymnych uczuciach. Nie lubię rozmawiać na ten temat, ale piosenki piszę w samotności, więc tylko wtedy pozwalam sobie na kompletną szczerość.

 Świat jest po to, aby go używać. Co sprawia pani najwięcej przyjemności?
— Przyznam, że nie pamiętam, abym kiedykolwiek coś takiego powiedziała, ale zgadzam się z tą filozofią. Żyjemy w czasach wolności i mamy swobodę wybrania swojej życiowej drogi, a nawet możemy ją potem zmienić do woli! Podziwiam ludzi, którzy posiadają wiedzę, którzy nie boją się zmian, którzy żyją pełną piersią. Najczęściej są to ludzie, którzy wiele doświadczyli i dlatego potrafią się cieszyć każdą chwilą i każdym drobiazgiem. Ja wciąż się tego uczę, bo zbyt często zdarza mi się zapominać, jakim darem jest życie. Największą przyjemność sprawia mi podróżowanie po różnych zakątkach świata, ale tylko z bliskimi, którzy czują i widzą go tak jak ja. Oddani przyjaciele to największy skarb.  

Na ile koncerty w Polsce niosą ze sobą inny ładunek emocjonalny?
— Nie mogę zaprzeczyć, że występy przed naszą publicznością są najważniejsze dla mnie, że najbardziej jestem stremowana, że co chwilę wzruszam się na scenie, bo wiem, że publiczność odczuwa to, co ja. Taka nasza słowiańska dusza… W Polsce prawie zawsze na widowni jest ktoś kogo znam — rodzina lub przyjaciele, więc tym bardziej się staram, aby nasz występ był jak najlepszy. Spotykam Polaków także na naszych trasach za granicą i to jest równie emocjonujące.  

Na pewno pomyślała pani nie raz: A to Polska właśnie. W jakiej sytuacji?
— Zdarzyło mi się kilka razy na scenie w Polsce, że ktoś z widowni wzruszył mnie do łez dobrym słowem lub miłą reakcją na piosenkę. Członkowie mojego zespołu patrzyli wtedy na mnie z niepokojem, bo żaden z nich nie zna naszego języka, więc musiałam ich zapewnić, że płaczę ze szczęścia i że publiczność nas docenia, a nie odwrotnie. My, Polacy, jesteśmy niepoprawnymi romantykami, ale to dobra cecha. Ostatnio też bardzo się wzruszałam, oglądając mistrzostwa Euro w piłce nożnej — byłam dumna z wypowiedzi angielskich komentatorów chwalących Polaków za organizację tych mistrzostw, ale głównie za naszą gościnność, a nawet przyjaźń wobec obcokrajowców. Mam uczucie, że Polska należy teraz do wielkiego świata, oczywiście dzięki jej przedsiębiorczości, ale zwłaszcza dzięki jej otwartości i sercu.

Limuzyna, filmowanie, fotografia – fajnyslub.pl

piątek, 7 września 2012

Santor: Posługuję się tramwajem

— Jestem zwykłą dziewczyną, która wstaje, myje zęby i robi wszystko, co ma po drodze — przyznaje Irena Santor, legenda polskiej piosenki. 


Już nie ma dzikich plaż... A na Warmii i Mazurach?
— A są? To pięknie! Jeśli piosenka sprowokowała poszukiwanie dzikich plaż, cieszę się ogromnie.  

 Jest tylko jedna różnica. U nas nie mewy, ale rybitwy kreślą ósemki.
— Wiele osób zastanawia się właśnie nad tymi mewami... A tak naprawdę to tylko autor wie, co te ósemki znaczą. A wie pani, że dawno nie byłam na Warmii i Mazurach? Kiedyś zdarzało mi się częściej, bo w kalendarzu miałam więcej koncertów. Dziś śpiewam okazjonalnie, czyli od wielkiego dzwonu, więc za wiele nie podróżuję. Ale przypomina mi się jak było dawniej. Nie spędzałam tu urlopów, bo tylko koncertowałam. Przyznam jednak, że ciągnęło mnie w stronę tych dzikich plaż tak, jak ciągnie wilka do lasu. Ale niestety mój zaborczy zawód nie pozwalał mi nigdy na wiele. Nie miałam czasu na odpoczynek.  

Ale dziś ma pani więcej wolnego.
— Kiedyś trzeba zacząć żyć. Trzeba zacząć słuchać jak trawa rośnie, a nie patrzeć na świat z okien autobusu w drodze na koncert.

 Na co więc dzisiaj pani sobie pozwala?
— Oj, córciu, na wszystko, na co pozwalają sobie normalni ludzie. Jestem zwykłą dziewczyną, która rano wstaje, myje zęby i robi wszystko, co ma po drodze. Czytam książki, słucham radia... Oczywiście nie każdej stacji, bo nie każda mnie interesuje. Najczęściej nastawiam Dwójkę, ale chodzę też na koncerty. Jestem więc też częścią publiczności — jak każdy, prawda?  

Mieszka pani w bloku. Ma pani dobre relacje z sąsiadami?
— Na kawę do sąsiadek nie chodzę, ale spotykamy się tak jak to w bloku bywa. Rozmawiamy o osiedlowych sprawach, pytamy się wzajemnie o zdrowie. Na pewno mamy przyjazne relacje. Ale dla moich sąsiadów to naturalna sprawa, że mieszkamy w jednym bloku. Traktują mnie jak swoją, nie jestem panią z estrady. Zawsze spotykam się z dowodami sympatii — nie tylko na klatce schodowej, ale wszędzie, gdzie się pojawię. Jak chodzę ulicami Warszawy, bardzo często ktoś zaczepia i mówi: „dzień dobry pani Ireno, co u pani słychać?” Odpowiadam wtedy tak, jak wszystkim swoim znajomym. To bardzo miłe, że publiczność tak szczerze i sympatycznie do mnie się odnosi. Jeżdżę tramwajami, autobusami, metrem i spotykam ludzi w różnych okolicznościach. Lubię, kiedy się do mnie uśmiechają.  

Czyli nie ucieka pani od ludzi...
— Posługuję się tramwajem, autobusem mniej. Na zatłoczonych ulicach Warszawy autobus ma takie same problemy jak samochód, więc wybieram szybszą możliwość dojazdu. Nie grymaszę.  

Ale tłoku chyba pani nie lubi...
— Ojej, nie lubię! To nieuniknione. Warszawa cały czas się przebudowuje, cały czas obiecują nam, że w przyszłości będzie lepiej, ale nic się nie zmienia. Ani korki nie ustają, ani tłok się nie zmniejsza. Owszem, skończą remont i niby jest luźniej. Ale tylko niby, bo ludzie kupują coraz więcej samochodów i tłok mamy na każdym miejscu. Nie wierzę, żeby kiedykolwiek się poprawiło w tej kwestii.  

A wierzy pani w horoskopy?
— Ależ nie! To są zabawy, które — przyznaję — czasami czytam. Przecież spełnia się tylko to, co sobie wypracujemy. Los niczego nam nie da w prezencie. Nie czekajmy więc na to, czego nie potrafimy sami sobie przygotować. Nic z nieba nie spada. Wiem, co mówię, bo sama bardzo ciężko pracowałam na swój sukces. Horoskop niczego mi nie przepowiedział.  

Rzuciła pani palenie raz na zawsze...
— Rzuciłam wtedy, kiedy papierosy zaczęły szkodzić mi na gardło. Byłam młoda, głos był dla mnie bardzo ważny. Ale nie byłam nigdy uzależniona od palenia, więc nie miałam wielkiego problemu z rzucaniem. Paliłam dla fantazji — zresztą głupiej, tak to dzisiaj widzę. Ale nie tylko palenie można rzucić...  

A co pani jeszcze rzuciła? Albo kogo?
— Ojej, ja nie jestem nałogowcem, żeby rzucać! Tak tylko mi się powiedziało. Swoją wypowiedzią chciałam zachęcić ludzi do rzucania swoich nałogów. Trzeba o tym mówić.  
Najlepiej prosto w oczy. Podczas koncertów przygląda się pani publiczności?
— Przyznam się szczerze, że nie... Powinnam się usprawiedliwić — jestem krótkowidzem i noszę okulary, więc trudno byłoby mi zajrzeć w oczy widzom. Ale co ja bym mogła w tych oczach dojrzeć? Łzy to pół biedy. A gdybym zobaczyła jakieś nieprzyjemne spojrzenia? Nie wiem, czy takie są, ale nie patrzę, żeby ich nie dojrzeć. Nigdy nic nie wiadomo.

Limuzyna, filmowanie, fotografia – fajnyslub.pl

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Przedszkolaki: Bąble w wannie zamiast nudy

Na plaży, w Elblągu albo w łazience — co zrobić, aby zabić wakacyjną nudę? Rozmawiam z dziećmi z Przedszkola Miejskiego nr 10  w Olsztynie i śmieję się do łez.

Fot. Aleksander Bartnikowski
Jak zabić nudę w wakacje?
— Najlepiej na podwórku. Można biegać albo iść na spacer.
— Na spacer? To jest wielka nuda!
— Można jechać na plażę albo na statek. Albo łódką pływać.
— Albo oglądać dinozaury.
— A ja poszłam na żagiel i nuda przepadła.
— W czasie nudy wolno pływać statkiem.
— A nie lepiej szybko?
— W wakacje można grać na komputerze albo oglądać telewizor.
— Tym nudy nie zabijesz.
— Nie lubię nudzić się w domu.
— Lepiej iść do kina, bo tam jest większy ekran.
— Ja idę na „Madagaskar”!
— A na tapczanie siedzi leń. Albo leży.
— Ja wolę iść do sklepu i kupić ubrania z zabawkami.
— Ojej, a ja się strasznie spociłam!

Co jeszcze można robić w wakacje?
— Pojechać do Elbląga i wyśmiewać się z ludzi.
— Albo można kopnąć komuś piłkę w okno.
— Albo pojechać na Euro.
— Ale my przecież odpadliśmy w piłce nożnej!
— Przegraliśmy, ale cały czas jesteśmy w grze!
— Ja tam wolę jechać do Elbląga. Można tam wołać do ludzi: halo, halo! Gdzie jest banan?
— Albo: halo, halo! Gdzie jest torcik?
— A ja bym napełnił tortem dmuchawkę do balonów i bym strzelał z niej do ludzi.
— Oj, waliłaby taka dmuchawka: bum bum bum!
— Ja tam nie chcę nigdzie jechać. Wolę zostać w łazience.

A co można robić w łazience?
— Pływać w wannie.
— Zrobić statek z papieru, ale on szybko utonie. Lepiej wziąć gruby karton.
— Też zmięknie. Lepiej zrobić statek z metalu.
— Można puszczać bąbelki w wannie.
— Czyli bąki!
— Wielkie bąki i wielkie bąble! I głośne!
— Można też nasikać do wanny. Nikt nie zauważy.
— Ale kupki już tak łatwo nie zrobisz...
— A jak się wyjdzie z wanny, trzeba ubrać majteczki.
— A jak ktoś nie ma? Mój brat cioteczny nie ma ani jednych majteczek!
— Wtedy trzeba włożyć stanik.
— Moja mama nosi cyckonosz!

Rodzice mają wakacje?
— Jak tata łapie mamę za cycuszka, to wtedy mają wakacje.
— Mogą też iść razem do kina.
— I kupić sobie lody.
— Najlepiej kręcone!

Kiedy kończą się wakacje?
— Dla nas nigdy się nie kończą.
— A ja wiem za to gdzie się kończą!
— Wakacje kończą się w Raście.
— Tak, w supermarkecie. Już nie jest super.
— W przedszkolu wakacje nigdy się nie kończą.
— Kończą się wtedy, kiedy zaczyna nosić się cyckonosz.
— Mama nosi i nie ma wakacji...

piątek, 17 sierpnia 2012

Niezła jazda staruszków, czyli Gdyński Rajd Historyczny

Gaz do dechy! Na szczęście nie ma takiej potrzeby. Gdyński Rajd Historyczny nie stawia na szybkie dotarcie do celu. Tu liczy się pokonanie każdego punktu podróży. I za to wielki plus!



Czterdzieści samochodów - każde ma swoją historię, każde legendę zapisaną w liczniku, każde wzbudza zainteresowanie. Ot, oldtimery... W każdym aucie kierowca i pilot. W ręce mapa - papierowa podróbka GPS-a, ale właśnie o to chodzi, aby się orientować na trasie. Bo ten rajd to zabawa w podchody - tyle, że dla zmotoryzowanych. No to jazda!


Cała trasa liczy 55 km na terenie Gdyni. Ale nie o kilometrówkę tu chodzi. Również nie o czas, bo nikt się tu nie ściga - zresztą czym? Są bryki z masą koni pod maską, ale są też wozy, które nie grzeszą prędkością. W większości nie ma czym przygazować. Citroenem 2CV? Garbusem? Trabantem? Fiatem 500? Naszą skodą 105s? Przecież w tych wozach nie ma nawet licznika do jazdy dziennej! Jak więc skręcić za 800 metrów w prawo? Trzeba. I właśnie o to chodzi. Jeśli źle skręcisz, nie trafisz do punktu, gdzie czeka na ciebie zagadka. Bez niej ani rusz - trzeba ją rozwiązać, bo w innym wypadku dostajesz punkty karne.


Trasa naszpikowana jest zagadkami nawiązującymi do historii Gdyni - nie bez powodu nazwa imprezy to Gdyński Rajd Historyczny. Ale nie ma obaw - nie trzeba mieć wiedzy na ten temat. Wystarczą głowa na karku, paliwo w baku, nogi i spostrzegawczość. Bo raz trzeba się wdrapać na górę, gdzie stoi kościół, aby poznać datę jego powstania lub policzyć okoliczne kotwice. Innym razem należy dowiedzieć się, jakie cuda sprzedawano na danej ulicy (wywiad środowiskowy niezbędny). W pakiecie "łamigłówek" jest jeszcze wyszukanie najstarszego samochodu w Muzeum Motoryzacji, podanie firm stacjonujących niegdyś na Kamiennej Górze czy przygoda ze zjazdem tyrolskim w parku linowym, ale to nie wszystko. Dużo się dzieje, co widać na załączonych obrazkach.


Nie wygrywamy rajdu, ale to nie znaczy, że numer boczny 32 nie przyniósł nam szczęścia. Dał nam masę frajdy!

Impreza to również wyścigi dla oldtimerów i jazda sprawnościowa. I oczywiście wystawienie się na placu przed Akwarium Gdyńskim ku radości turystów. Niech moc silników będzie z wami!



Limuzyna, filmowanie, fotografia – fajnyslub.pl

środa, 11 lipca 2012

Krawczyk: Nie jestem dewot!

— Ojciec zawsze mi powtarzał, że warto dobrze żyć w zgodzie z innymi. Nie ma co się złościć, nie ma co zemścić. Ale ja wiem, że często puszczają nerwy — przyznaje Krzysztof Krawczyk.

 
Krzysztof Krawczyk to facet gawędziarz. Nic dodać, nic ująć.  

Dobrze się pan trzyma...
— Może ktoś mnie lubi tam na górze? A może to błogosławieństwo, jakie spływa na moją rodzinę? Moja matka chrzestna była osobą bardzo głęboko wierzącą, że nawet kapłani do niej przychodzili, żeby się o nich modliła. Może wymodliła się też o dobre samopoczucie dla mnie? Ciągle mam coś do roboty, ciągle jestem w drodze i to mnie trzyma przy życiu. To taka moja adrenalina. Muzyka to dla mnie narkotyk.  

I jest pan uzależniony.
— Jestem! Jedni skaczą na bungee, inni idą na wojnę, a jeszcze inni wychodzą na scenę, stają przed kilkoma tysiącami i walczą, żeby później wrócić do tej samej publiczności. Trzeba się trochę napracować. Jestem odpowiedzialny na scenie i taki być muszę. Nie tylko ja wychodzę na scenę. Są muzycy, ekipa techniczna... Nie mogę sobie nie stanąć przed mikrofonem tylko dlatego, że mam taki kaprys. Może moje podejście też ma wpływ na to, jak się czuję? Dobro popłaca.  

I Bóg zapłać...
— A wie pani co? Ja nie jestem żaden dewot! Wszyscy mi przypisują wielką pobożność, a ja wcale taki nie jestem. Często wątpię i interesuję się świeckim światem — czytam książki niewierzących. I cały czas szukam odpowiedzi na wiele pytań. Ale czy każdy z nas nie szuka?  

Kto pyta, nie błądzi.
— Moim mistrzem był mój ojciec. To był człowiek miłosierny, wielkoduszny, zdolny i bardzo pracowity. Nie obnosił się ze swoją wiedzą. Dużo jeździł, żeby zarobić pieniądze na życie, a czasy kiedyś nie były takie łatwe. Był więc jeszcze dzielny i ja go podziwiałem. Ojciec zawsze mi mówił, co jest czarne, a co białe — uczulał mnie na zło i dobro.  

A co pan najbardziej mu zawdzięcza?
— Ojciec zawsze mi powtarzał, że warto dobrze żyć w zgodzie z innymi. Nie ma co się złościć, nie ma co zemścić. Ja wiem, że często puszczają nerwy. Wiem, że czasem — zwłaszcza gdy jedzie się samochodem — wyzywa się innym kierowców od palantów. Myśli pani, że cicho siedzę podczas jazdy? Klnę jak szewc, a potem gryzę się w język i mam wyrzuty sumienia. Staram się poprawić. Bo wiem, że złe zachowanie wchodzi w krew i potem wielu rzeczy się nie zauważa. Klnie się na kierowcę, a potem na bliskich. Granica się zaciera. A ojciec zawsze mi powtarzał, że lepiej pomagać niż robić na złość. To popłaca i dostaje się o wiele więcej w zamian dobrego niż się dało.  

Miał ojciec rację?
— Miał, a doświadczyłem tego pewnej srogiej zimy. Byłem w trasie i wydałem już wszystkie pieniądze. Bieda była, że aż piszczało, ale trzeba było jakoś żyć i jechać dalej w koncerty, żeby trochę grosza dorobić. Zimno też było jak cholera. I właśnie wtedy zobaczyłem żebraka pod kościołem. Miał sine z zimna ręce, a ja nosiłem wówczas nowe, ciepłe i miękkie rękawiczki. Nie miałem forsy, a szkoda mi się zrobiło faceta, więc oddałem mu te rękawiczki i wróciłem do hotelu. I wie pani co? Na drugi dzień z samego rana dostałem wiadomość, że muszę zejść do recepcji i odebrać górę pieniędzy. Zdębiałem! Okazało się, że jakiś film kupił moją piosenkę i nieźle zapłacił. Przypomniałem sobie wtedy rady ojca, że dobro popłaca. I się opłaca! Dobro to dobra inwestycja.  

A nie był pan nigdy draniem?
— Każdy człowiek to kawał drania! Mamy w sobie diabła i anioła. I ja psociłem, a co! Konkurentowi w przedszkolu, który podwalał się do mojej dziewczyny, rozwaliłem klockiem głowę. I to jeszcze jak obmyśliłem atak! Zdradziecko uderzyłem go w tył głowy! I pech, bo ten chłopak z rozbitą głową zaczął się bardziej podobać tej dziewczynie niż ja. Potem na jakiejś potańcówce ten kolega walnął mnie w tył głowy pięścią.  

Oko za oko?
— Zrewanżował się! Mało tego — ożenił się z tą dziewczyną, zamieszkali w Niemczech i są oboje lekarzami. Tę historię opisuję w autobiografii „Szalony Krawiec”, która niedługo ukaże się w księgarniach.  

Warto bić się o kobiety?
— Kto mieczem wojuje, od miecza ginie. Ale wszystko zależy od sytuacji. Jeśli kobieta kocha, trzeba o nią walczyć. Kiedy mamy wojnę, też trzeba sięgnąć po broń i chronić rodzinę. Na wojnie przykazanie „nie zabijaj” nie skutkuje. Proszę pomyśleć, ile my już ludzi wymordowaliśmy na wojnach... Ale takie jest życie — jak się raz wdepnie w zło, wciąga jak woda. Ale największa walka jest wtedy, gdy człowiek walczy sam ze sobą. Mówię o walce z własnymi ułomnościami i słabościami. Człowiek z wiekiem powinien być coraz mądrzejszy, a tak nie jest. Sam to widzę po sobie — niby schodzę z jednej sceny i wchodzę na drugą, niby zdobywam ciągle złote płyty, nagrody i uznanie publiczności. Ale jest jeszcze tak zwane zmęczenie materiału. Czasem ręce opadają, ale ja to wiem i muszę dbać o kondycję, żeby się nie poddawać.  

I jak pan sobie radzi?
— W moim wieku nie mogę skazywać się jedynie na warzywa i owoce.  

Czyżby zajadał się pan schabowymi?
— Aż tak to nie! To, co stawia mnie na nogi, to jajka na miękko. Cholesterol nie ma tu nic do gadania. Mogę zjeść dwie tony jajek i nic mi nie będzie. Taki już jestem i już. Genetyka? Pewnie tak. Uwielbiam też tatara z dobrej polędwicy. Kiedy coś mi dolega, lekarz mi mówi: „a nie wrąbałby pan trochę tatara, żeby stanąć na nogi?” I rąbię tatara!  

A może wódeczka do tego?
— Tatar kojarzy mi się z piwem. Mały browarek do tej pyszności nie zawadzi. Oczywiście jak mam jakieś przyjątko i specjalną okazję, jest też wódeczka. Do śledzika pasuje idealnie, prawda? Jestem normalnym facetem i żyję jak każdy porządny człowiek. I czasami chodzę nogami po ziemi, czasami z głową w chmurach. I nie wstydzę się tego! A najbardziej lubię wyjść rano na tarasik w sypialni i odlecieć gdzieś w obłoki. Wszystko mi tak zarosło w ogrodzie, że czuję się jak Alicja w krainie czarów. A poza tym mam piękną kobietę przy boku, z którą jestem prawie 30 lat. Przy niej też chodzę z głową w chmurach. Jestem monogamistą i z tego powodu jestem szczęśliwy. I za to Ewuni dziękuję.  

Popływałby pan z nią parostatkiem? 
— Bardzo chciałbym wybudować swój parostatek i go mieć!

 Ach, tak podryfować po jeziorze...
— Na jeziorach byłem pięciokrotnie — na wynajętej żaglówce. Przeżyliśmy dużą burzę i wiele wspaniałych chwil. A kiedyś nawet — ze cztery lata temu — był ze mną zakonnik młody i fajny. Odprawił w kokpicie mszę na środku jeziora. Była niedziela, chcieliśmy płynąć do kościółka, a on mówi: przecież ja odprawię mszę, bo mam wszystko co jest potrzebne. Miał ze sobą zestaw misjonarza... Już chyba nigdy nie przeżyję takich wspaniałych chwil. A potem moja żona smażyła placki kartoflane — też na środku jeziora. Łódki zaczęły do nas podpływać, czy my czasem nie chcemy sprzedać kilku sztuk. Bo zapach się unosił i nęcił żeglarzy. Ale nie, nie mieliśmy dużo placków, więc wszyscy odpływali z kwitkiem.

Limuzyna, filmowanie, fotografia – fajnyslub.pl

czwartek, 14 czerwca 2012

Przedszkolaki: Mocne kopanie bez papierosa

— Piłkarz musi być zdyscyplinowany jak przedszkolak — przyznają maluchy z olsztyńskiego Przedszkola Miejskiego nr 9. I mają rację!

 
Co to jest piłka nożna?
— To takie coś, że się kopie piłkę.
— Na zielonym boisku.
— Do bramki.
— Właściwie są dwie bramki i do każdej się kopie.
— A kopie się po to, aby zdobywać punkty.
— Czyli gole.
— Bramkarze bronią, aby się nie udało.
— Piłkarze mają różne numerki na koszulkach.
— Ale niestety piłka jest twarda, więc byłoby lepiej, gdyby biegali w kamizelkach.
— Mają też krótkie spodenki.
— I kaski.
— Raczej hełmy!
— Ale to nie ten sport, gamoniu!
— Ale bramki trzeba bronić.
— Rękami!
— A nie nogą?
— Bramkarz może nogą i rękami. Nawet głową.
— Rękami grają siatkarze.
— Gdy strzeli się jednego gola, jest trudniej, bo bramka się podnosi.

Ilu zawodników gra na boisku?
— Ojej, dużo osób.
— Ja myślę, że nawet będzie ich dziesięć.
— Jedna nie może być, bo to nie byłoby sensu.
— Jak byłaby jedna, nikt by wtedy nie grał.
— Ja myślę, że jest osiemnastu piłkarzy.
— O, to jest bardzo możliwe.
— Wszyscy wychodzą, aby kopać.
— Tylko bramkarz broni. Inni kopią.
— Bo w piłce nożnej trzeba mocno strzelać.
— Tak strzelać, aby powalić bramkarza. Żeby nie dał rady.
— Piłkarz musi zdobyć punkta.
— I żeby być dobry, musi trenować.
— I dobrze jeść.  

Co powinien jeść?
— Zioła i witaminy.
— I warzywa.
— Same zdrowe rzeczy. Inne się nie nadają.
— Owoce różnego rodzaju.
— I nie może palić papierosów!
— Bo jak wyjdzie na boisko i spadnie mu papieros, trawa może się zapalić. Albo coś jeszcze.
— Palenie nie jest wskazane w piłce nożnej.
— Lepiej jeść kluski.
— Jabłka i banany.
— A jeśli piłkarz pali, musi spróbować rzucić palenie.
— Albo coś innego zapalić.
— I musi słuchać kibiców.  

Ilu kibiców przychodzi na mecz?
— Pięć milionów!
— Wszyscy wołają i mają flagi.
— Machają albo mają trąby.
— Flagi są albo biało-czerwone, albo żółto-czerwone.
— A wszystko z okazji Euro 2012.
— Może być też Euro 2015.
— Phi, takie coś możesz sobie wsadzić do mózgu.
— 2012 jest w nazwie, bo mamy taki rok.
— Ale może być też 2014.
— Kibice sobie malują twarze farbami do ściany.
— Wcale nie, bo te farby są specjalne!
— I nadają się tylko na buzię. Ja byłem kiedyś pomalowany i wiem.
— Bo to jest specjalna farba do ludzi.  

Kiedy najlepiej zacząć grać w piłkę?
— Wiosną.
— Gdy jest się małym.
— W niedzielę.
— Ja mam starszego kolegę Błażeja, która ma piłki do wszystkich sportów. I on mi pokazuje, jak się gra w nogę.
— A ja strzeliłem kilka bramek!
— Ja dwanaście... A właściwie nie pamiętam ile.
— Na boisko nie wolno się spóźniać.
— Bo piłkarz musi być zdyscyplinowany.
— Jak przedszkolak.

poniedziałek, 7 maja 2012

Przedszkolaki: Kulka w uszach i sześćset milionów

— Gdy człowiek staje się bogaty, od razu pięknieje — twierdzą pięciolatki z Przedszkola Miejskiego nr 6 w Olsztynie.  


Gdybym był bogaty...
— To bym kupił zabawkę!
— Ale ja nie jestem bogaty.
— A co to jest bogactwo?
— To jest takie coś, że ma się dużo pieniędzy.
— Można mieć też złoty zegarek.
— Albo ładną suknię ze złota.
— W ogóle w bogactwie ma się całe złoto.
— Można mieć też 100 zł.
— I koronę, złoty pierścionek z brylantem.
— Kulkę w uszach.
— Można mieć też dom z pieniędzy.
— Albo ubranie uszyte z pieniędzy.
— Albo dwieście tysięcy milionów.
— Nie ma takiej kwoty!
— To dwieście tysięcy sześćset milionów.
— Bogactwo to pieniądze.  

A co to są pieniądze?
— To takie małe kółeczka. W środku mają litery.
— Ale może to być też kwadratowa zielona kasa.
— Pieniądz jest kwadratowy i papierowy.
— Bo to pieniążek papierowy!
— A mama musi mi oddać 10 zł, bo zapłaciłem ze swoich oszczędności za basen. Bo chodzę i pływam! Miałem trzy sztuki dziesięciozłotowe.
— Mama ci wisi?
— A dziesięć złotych to też papierek.
— Napisana jest na nim jedynka i zero.
— I jest król, a znalazł się na pieniądzu, bo umarł.
— Bo to anioł!
— A ja mam dużo drobniaków — dużych i małych.
— A ja mam pieniądze z innych krajów.
— Boże, Boże, Boże!
— Że niby co?
— Że masz dużo pieniądzów!  

Co można kupić za pieniądze?
— Mleko.
— Bułkę.
— Chleb na tosty.
— Kubek.
— Gazetkę dla dziewczynki.
— Kangura.
— Plasterek szynki.
— Kapcie do przedszkola.
— A ja bym wszystko kupił!
— Wszystkie bułki!
— Zapałki.
— Dom ze złota!
— Można zapłacić pani w sklepie.
— Albo kupić syrop.
— Buraka.
— Pałac.
— Tysiąc lalek.
— Samochody latające!
— Samoloty strzelające pieniędzmi.

Po czym można poznać bogacza?
— Że jest piękny.
— Że ma piękne oczy.
— Ma ubranie całe z pieniędzy.
— I dom z pieniędzy.
— I samochód ze złotymi kołami.
— I ciężkie kieszenie.
— Ma skarbiec.
— Ma też wielką ogromną skrzynię bez dna!
— I jedno oko zaklejone. — Ale to oko jest złote.
— I piękne.
— Bo gdy człowiek staje się bogaty, od razu pięknieje.
— A my nie mamy pieniędzy.
— Ja mam! Nawet zagraniczne!
— Ty się nie liczysz.
— I nie jesteś piękny.
— Za pieniądze można dużo załatwić.
— W ogóle nie można żyć bez pieniędzy.
— Bo pieniądze są ważne.