— Człowiek cały dzień pracuje, jest zamknięty w biurze i chce się odstresować. Idzie do tawerny, żeby zjeść i wypić, a tam na żywo gra kapela — opowiada Theo Vafidis, grecki kucharz. — Potem bije się talerze, aby pozbyć się emocji. To eksplozja!
Krótko i na temat, bo apetyt rośnie w miarę jedzenia. Nie mogę więc dużo mówić, bo im więcej Vafadisa na wstępie, tym większe burczenie w brzuchu.
Kiedy ma pan ochotę powiedzieć Polakowi: nie udawaj Greka?
— To bardzo dziwne powiedzenie! Kiedy przyjechałem do Polski, zatrzymała mnie policja. Nie mówiłem jeszcze po polsku, więc miałem problemy z porozumieniem. Facet w mundurze gadał do mnie: „tralala, tralala”, a ja nie wiedziałem, o co mu chodzi. Stałem jak otępiały i miałem wielkie oczy. Coś odpowiedziałem po swojemu, a on się wkurzył: „nie udawaj Greka!” Miałem tylko paszport, więc wręczyłem go policjantowi. Stanął jak słup, bo przeczytał, że jestem Grekiem i pochodzę z Salonik.
Mandat wlepił?
— To nieporozumienie wyszło mi na zdrowie i nie dostałem mandatu. Wróciłem do domu, poskarżyłem się żonie i dowiedziałem się, że Polacy lubią mówić: nie udawaj Greka. Puściła mi nawet piosenkę Czerwonych Gitar!
Zaskoczyła pana?
— Trochę. Teraz już do tego podchodzę z przymrużeniem oka, ale i nikt mi już tak nie mówi. Jestem prawdziwym Grekiem, więc po co mam udawać? Już się nie wkurzam.
A w czym jeszcze Polacy pana wkurzają?
— Gdy jestem w kuchni i muszę mieć gotowy bufet na 150 osób za pół godziny, słyszę od Polaków: damy radę, szefie. Denerwuję się, bo przecież czas nagli, a Polacy na luzie mi mówią: spokojnie, nie ma problemu... Ale wiem, że problemu nie ma. Jedzenie jest na czas. Ale ten luz... Oj, oj.
Co zachwyciło pana w polskiej kuchni?
— Uwielbiam kuchnię myśliwską. Dobrze przyrządzone dziki i sarenki są dla mnie prawdziwą polską tradycją. Trzeba jej pilnować, aby nie zanikła. Mówicie, że dziczyzna jest droga, ale jest też pyszna. Na inne rzeczy tracicie pieniądze: na samochody, komórki, markowe okulary przeciwsłoneczne. Na jedzeniu oszczędzacie, bo go nie widać.
Czyli pokaż się, a zastaw się?
— Lubicie się pokazywać, a przecież jedzenie idzie do brzucha. Też wartościuje nasz styl życia. Ale muszę przyznać, że kultura w Polsce jest bardzo wysoka. Zachwyca mnie to, że panowie bardzo dbają o przepuszczanie pań w drzwiach. To drobiazg, ale bardzo istotny. W Grecji już tego nie ma. Cenię też to, że żaden Polak nie powiedział mi nigdy złego słowa. Jesteście otwarci na inne narody. Mam porównanie — przez dziesięć lat mieszkałem w Niemczech i widzę kolosalną różnicę. Z Polakiem można śmiało pogadać, pośmiać się...
I wódki się napić.
— To podstawa w Polsce! Jednak sposób picia wódki nie przypadł mi do gustu. Nie wchodzi mi tak dobrze jak wam. Wódkę pije się na raz — hop w gardło. Ja tak nie potrafię. Grecy piją alkohol, ale alkohol nie pije nas. Nie trzeba się upijać, można się delektować. Tak jak podziwia się grecką kulturę. Polacy są nią zachwyceni i to mi się bardzo podoba. Jestem dumny z Grecji! Pieniądze raz są, raz ich nie ma, a kultura to największy skarb, który jest zawsze.
A lubi pan rybkę po grecku?
— Szykowałem się na pierwsze spotkanie do teściowej. Zaprosiła mnie na obiad, a żona — która jest Polką — przestrzegła ją: mamo, on jest Grekiem i jest szefem kuchni. Teściowa postanowiła więc stanąć na wysokości zadania i przyrządziła rybę po grecku. Posmakowałem, skrzywiłem się... Teściowa w szoku: nie smakuje ci ryba po grecku? Smakowała, ale to danie jadłem pierwszy raz. To wymysł Polaków, Grecy nie mają pojęcia, że taka potrawa w ogóle istnieje. Ale taki wasz naród, że kombinuje...
Bo Polacy lubią jeść, po prostu.
— I lubią też grecką kuchnię. Ale przede wszystkim lubią grecki naród, a Grecy lubią Polaków. Dlaczego? Jak pracujecie w Grecji, jesteście pracownikami numer jeden i świetnymi fachowcami. Podróżujecie też do nas z przyjemnością, więc to też nam się podoba. A jak już podróżujecie, zachwycacie się naszą kuchnią. Potraficie też świetnie się bawić i tańczyć.
Taniec łączy ludzi. W Olsztynie będzie pan gościem podczas „Greckiego wesela”. Co wyróżnia greckie wesele?
— Tradycji mamy bardzo wiele i każdy region ma swoje. Ale czy w Polsce jest inaczej? Górale weselą się po swojemu, nad morzem też mają swoje zwyczaje. Na Krecie na przykład faceci strzelają z pistoletów. Pamiętam, jak robiłem program kulinarny z polskimi kamerzystami właśnie w tamtym rejonie. Grecy zaczęli strzelać, a przestraszeni Polacy wzięli kamery pod pachy i chcieli uciekać: pozabijają nas! Na szczęście zostali. I przeżyli.
A co oznacza tłuczenie talerzy?
— Radość oznacza. Człowiek cały dzień pracuje, jest zamknięty w biurze i chce się odstresować. Idzie do tawerny, żeby zjeść i wypić, a tam na żywo gra kapela. Zamawia się wtedy ulubioną piosenkę i tańczy się samemu na środku sali. Nikt nie może towarzyszyć! Ludzie mogą jedynie skakać wokół. Potem bije się talerze, aby pozbyć się emocji. To eksplozja!
W Polsce też mamy talerzową eksplozję — podczas kłótni małżeńskich...
— A nie lepiej razem z żoną tłuc talerze, żeby wyzbyć się negatywnych emocji? Nerwy puszczą i będzie się żyć długo i szczęśliwie. Po co rzucać talerzami i brzydkimi słowami na k... i ch...? Grecy mają temperament, ale mają też sposób, aby się rozładować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz