poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Chyra: Chłopiec pachnący pomarańczą

— Co to tak naprawdę znaczy, że jest się mężczyzną? Gdybym potrafił to słowo dobrze zdefiniować, wiedziałbym, na czym stoję — przyznaje Andrzej Chyra, aktor.


Prawie zawsze w kapeluszu... Taki mi się widzi Andrzej Chyra. Ale najbardziej w głowie siedzi mi obraz aktora ubranego w zieloną bluzę dresową z żółtymi lampasami. Siedział na widowni Teatru Małego w Warszawie. Siedział, aż tu raptem wstał i wyłonił się z szarej masy publiczności. Oczywiście miał kapelusz! Szary. I to było moje pierwsze spotkanie z aktorem, którego lubię, bo... on lubi teatr.

Jaki owoc egzotyczny zobaczył pan po raz pierwszy?
— Owoc egzotyczny? Ojej, to było strasznie dawno temu... Ale zobaczyłem na obrazku czy na żywo? Pewnie na żywo, bo to ciekawsze... Nie będę oryginalny i postawię na pomarańczę. A może to była cytryna? Ale chyba kwaśnej miny nie miałem. Jednak to była pomarańcza, której zapewne zasmakowałem po raz pierwszy na Boże Narodzenie. Chyba ja jak każdy Polak wspominam te święta na pomarańczowo. Zapach pomarańczy to zapach świąt.

Czyli miał pan pomarańczowe dzieciństwo. A kiedy zrozumiał pan, że jest dojrzałym mężczyzną?
— A co to znaczy dojrzały mężczyzna?

To ja pana pytam...
— (śmiech) Ale czy ja jestem dojrzały? Hmmm, trudne pytanie mi pani zadała... Myślę, że dojrzewamy cały czas. To zdolność podejmowania decyzji i ponoszenia odpowiedzialności za nie. To rozumienie i jakiś rodzaj empatii, która pozwala zrozumieć nam drugiego człowieka. Z drugiej strony to proces starzenia się. Myślę, że zaczynamy starzeć się bardzo szybko i tak naprawdę niewiele w nas młodości. Coś się kończy, coś się zaczyna. Pewne rzeczy szybko przestają nas bawić i stają się dla nas w pewnym momencie niezauważalne. Do tego podlegamy jakiemuś otępieniu i trudno zachować nam tę beztroską dziecięcość, która jest — upraszczając — przeciwieństwem dojrzałości. Szkoda, że z biegiem lat tracimy tak wiele radości życia, co w moim fachu jest bardzo istotne. Ciekawość świata i świeżość reakcji jest niezbędna. Ale mówić jest najprościej. Dużo trudniej jest ją znaleźć.

Czyli nie położyłby się pan raz jeszcze na środku jezdni w Polkowicach... jak to pan kiedyś zrobił.
— Nie wiem, czy dziś dałbym radę. Może gdyby mnie naszła taka ochota i nieodpowiedzialna myśl. Kto wie? To demonstracja niezależności, ale czy bym się odważył?

Nie bez powodu mówi się, że każdy mężczyzna ma w sobie chłopca...
— No właśnie, a dlaczego tak się mówi?

To nie czuje pan w sobie chłopca?
— Nie wiem. Bo co to tak naprawdę znaczy, że jest się mężczyzną? Gdybym potrafił to słowo dobrze zdefiniować, wiedziałbym, na czym stoję. To jest tylko pojęcie, ale co się pod nim kryje? To są jakieś eufemizmy — mężczyzna, kobieta... Dzisiaj te określenia ładnie brzmią, ale często są kompletnie niejasne. Kanon tego, co uważamy za dojrzałość, odpowiedzialność i powagę zmieniły się na przestrzeni lat. Te słowa są zanurzone w przeszłości i dzisiaj używamy ich na zasadzie żartobliwych komentarzy. Poważnych rozmów na ten temat brakuje. A czy nasza rozmowa jest poważna? Uśmiechamy się do siebie... Ale mam nadzieję, że równowaga między chłopcem a mężczyzną we mnie jest właściwa. Że te dwie osobowości żyją ze sobą w harmonii i uaktywniają się w najbardziej odpowiednich momentach. Jedna nie tłamsi za bardzo drugiej. Chociaż od czasu do czasu się to zdarza. Przyznaję.

A na scenie jest pan chłopcem czy dojrzałym mężczyzną?
— Jestem dojrzałym aktorem, bo takim muszę być. Wykorzystuję rodzaj rekcji, która czasem może być chłopięca. Pracuję w sposób dojrzały, zawodowy. W gruncie rzeczy steruję całym procesem twórczym i wiem, w jaki sposób budować rolę. Wiem, jakie muszę uruchomić mechanizmy, z jakich emocji czerpać. Proces twórczy oczywiście czasami toczy się w sposób nowy i zaskakujący dla mnie, ale jednak pierwsze impulsy wychodzą z mojej świadomej głowy. Tak, na scenie na pewno jestem dojrzałym mężczyzną.

I jako dojrzały aktor gościł pan w Leśniczówce Pranie.
— Pranie dla wielu ludzi to szczególne miejsce. Jest związane z miłymi siłami i bardzo zielone. Dojrzałe w swojej naturze.

Mało jest takich miejsc w Polsce...
— Duże miasta mają swoje miejsca natchnione poezją, ale to są jednak duże miasta... Pranie jest rzeczywiście niezwykłe, bo jest na ustroniu, daleko od biegu i miejskiego szaleństwa.

Czytał pan wiersze Kassa i Gałczyńskiego. Poezja może dziś łagodzić obyczaje?
— W jakimś sensie tak. Wiersze zmuszają do refleksji, a mamy z nią do czynienia w chwilach, kiedy człowiek się zatrzymuje i przestaje reagować wyłącznie emocjonalnie i przesadnie spontanicznie. Poezja wymaga spojrzenia w siebie, a na pewno postoju wewnętrznego.

Ale co zrobić, aby się zatrzymać?
— To już jest zbyt skomplikowana sprawa. Nie wiem, czy poezja aż tyle może zdziałać. Ale zawsze warto próbować — aby przystanąć chociaż na chwilę, bo takie momenty są przecież cenne.

Ale poezja to nie tylko słowa, to też widoki. Mazury są jak poezja?

— Z jeziorami nie mam wielu wspomnień. Pamiętam, jak przed laty pracowałem z międzynarodową grupą w Reszlu. Przez miesiąc przebywaliśmy w tamtejszym zamku, więc było tajemniczo. Na Warmii i Mazurach bywam też prywatnie — może nie regularnie, ale bywam. Jak się trafi okazja, też chętnie korzystam. Teraz tą okazją jest Pranie. Rzeczywiście Warmia i Mazury to jedna z piękniejszych polskich okolic. Zwłaszcza Warmia przypadła mi do gustu. Tereny na Warmii są bardziej zróżnicowane — pagórkowata, zielona, bujna. Można się schować. Można przystanąć. Można poczuć się dojrzałym mężczyzną. A może chłopcem?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz